Obejrzałem w końcu drugi film Edena. Cóż - rozczarowania ciąg dalszy. Pod koniec może i coś się dzieje, ale samo rozwiązanie jakoś mało mnie przekonuje, jest kompletnie nijakie. Przez pierwszą godzinę filmu ziewałem jak smok i mało co nie zasnąłem (gdyby nie puszka Tatry, to chyba naprawdę bym się zanudził). A tyle było wyszukiwania jakiejś strawnej rozdziałki, a potem dopasowywania do niej rozsądnych napisów. Chyba nie było warto, ale przynajmniej kolejna pozycja zaliczona do końca i odfajkowana, a to już jakiś postęp. I w sumie jedyna korzyść, jaką z tego seansu wyniosłem. Nawet ulubionymi postaciami nie szło się nacieszyć, bo Micchon było tyle co kot napłakał, a Saki, choć wreszcie założyła sukienkę (zresztą w pierwszym filmie też ją miała) i pokazała zgrabne nóżki, to rozpuściła włosy dopiero pod sam koniec filmu. Porażka.
I tylko żal patrzeć jak świetna na początku seria z ogromnym potencjałem pomalutku zjeżdżała po równi pochyłej, żeby na sam koniec dobić się reklamowanymi jako megahiciory monstrualnymi kinówkami, które zamiast cokolwiek wyjaśniać, tylko jeszcze bardziej gmatwają i tak mocno poplątaną sytuację. Jak dla mnie fail jako całość - mogę wskazać tylko pojedyncze składniki, które naprawdę są znakomite.
Co do Triguna - podobne odczucia jak Wilk i Ganossa. Jednorazowiec przy którym fajnie minął czas (i druga puszka Tatry).