Gintama - bardzo sympatyczny, zabawny, ale jednak tasiemiec. Z anfanem łączy mnie jedna rzecz - oglądanie anime w całości, od początku do końca, bez przerwy na inne tytuły, co w przypadku tak długiej serii wyjątkowo zabolało. Gintamą' z pewnością się zajmę, ba, nawet zdążę się pewnie stęsknić , ale wyżej niż
8.5/10 nie wystawię. Delikatny przełom w swojej kategorii napewno jest, ale i widać pewien schemat, którym anime podąża przez wszystkie dwieście odcinków.
Redline - wizualna uczta dla oczu, feeria barw i dźwięków, której różnorodność zachwyca. A jednocześnie najlepsze możliwe kino akcji -
10/10.
The World God Only Knows II - po solidnym sezonie pierwszym pojawił się równie solidny, jak nie delikatnie lepszy, sezon drugi. Pierdółkowata fabuła pełna fruwających szkolnych mundurków, zadziwiająco dobra oprawa graficzna, seria od której nie wymagałbym nic więcej i nic mniej -
8/10.
Steins;Gate - po setkach godzin, które spędziłem ostatnio na oglądaniu serii komediowych, szkolnych, wesołych i niewymagających, dla równowagi potrzebowałem obejrzeć coś ambitniejszego, chociaż na zawsze już raczej będę się trzymał zdania, że w kwestii rzeczy bardziej wymagających, skłaniających do refleksji - lepiej będzie wybrać książkę, czy film.
Seria jednak wyjątkowo mnie zaskoczyła - przybierająca z odcinka na odcinek na wadze fabuła, została zrównoważona zwykłym zabiegiem haremówkowym, więc jednoczesnemu wgłębianiu się w historie, towarzyszył zwykły fun z obserwowania ładnie nakreślonych postaci żeńskich. W tym konkretnym przypadku moją faworytką okazała się być nie tsundere a sprawczyni mojego nowego dźwięku przychodzącej na komórke wiadomości -
Tutturuu~100% lukru, Kana Hanazawa - do zapamiętania.
Warstwa wizualna i dźwiękowa wykonana została na naprawdę wysokim poziomie, ale do oceny
10/10 skłoniło mnie jednak coś jeszcze innego, co jednak zawiera się już w spoilerach.
Wilk jakieś parenaście stron w tył stwierdził, że anime powinno było skończyć się na odcinku 22. Ze zmuszającym do refleksji zakończeniem, na swój sposób negatywnym. Moja opinia jest wręcz przeciwna - dawno nic mnie tak nie zaskoczyło i nie uszczęśliwiło jak fakt, że w serii pretendującej do tej ambitniejszej części ogółu animowanych produkcji, nie został jako must-have zastosowany bad ending. Stało się to tak popularne i zwyczajne, że często i gęsto obrzydza mi oglądanie serii. Tak jak romantyczna komedyjka musi mieć zawsze dobre zakończenie, tak seria "poważniejsza" musi kończyć się źle - będzie ambitniej. Każde wyłamanie od tej reguły naprawdę dostarcza mi ogromne ilości szczęścia. Zwłaszcza, że do tego obyło się bez delikatnych sugestii, że być może nasza dwójka naukowców się spotka, kiedyś czy gdzieś. Po prostu się spotkali - proste, piękne i zaskakujące. W każdym razie dla mnie.