Kanon (2006)
Czyli Skrzydlaty robi to co zawsze i dalej nadrabia co większe pozycje. W tym wypadku animowaną interpretację pierworodnej visual novel'ki studia
Key. A właściwie to reinterpretację, bo w pierwszej kolejności anime wyfrunęło spod skrzydeł
Toei Animation w 2002 roku. Ale że
Toei to partacze i robią same brzydkie rzeczy a
KyoAni jest kochane i robi same ładne rzeczy, to wybór, kiedy już wiedziałem co jest co, zdawał się być oczywisty.
I skoro nawiązałem już do
KyoAni, to i w pierwszej kolejności porozpływam się nad oprawą wizualną, która wyszła naprawdę wyśmienicie i momentami podsuwała mi na myśl, że i samo
Angel Beats! się aż tak dobrze nie prezentowało. Przy czym nie była to raczej kwestia detali, czy szczegółowej animacji a ogólnej malowniczości produkcji, wywodzącej się z
Key'owskiej filozofii, że jeżeli dana scena ma poruszyć widza, to tylko w akompaniamencie zachodzącego słońca, pomarańczowo-różowych ciepłych barw i przy wysokim nasyceniu kolorów.
KyoAni doskonale oddało ten aspekt w anime i całość, zwłaszcza w kontraście do śnieżnych scenerii, prezentowała się po prostu bajecznie.
Kolejnym elementem zdecydowanie na plus był wyraziście nakreślony główny bohater. Co prawda w niektórych odcinkach nie dało się oprzeć wrażeniu, że Yuuichi to urodzony alfons, który dogląda swoich panienek jedna po drugiej, jednak zdecydowanym charakterem i poczuciem humoru
(naprawdę się ucieszyłem, gdy w pewnym momencie sparodiował to debilne "Uguu~" xD)
momentalnie nadrabiał z nawiązką.
Nie tak dobrze z kolei prezentowały się postacie żeńskie. Co prawda chciałbym być w jakiś sposób wyrozumiały, bo i moewatość tych paręnaście lat temu prezentowała się pewnie zgoła inaczej, ale obdzielanie każdej z dziewczynek jakimś defektem mowy, żeby wtrącały niby-słodkie, dźwiękonaśladowcze kwestie, sprawiało, że postacie odbierałem nie jako urocze a upośledzone. Zostawili by samo "Ugu~", to i może bym jeszcze przetrwał. Co za dużo, to nie zdrowo.
I ta sama zasada tyczy się ostatniej rzeczy, do której chciałbym się przyczepić, czyli zbyt dużego natężenia dramy. Jeszcze z początku rozumiałem, jak za każdą z żeńskich postaci trzeba było wstawić coś smutnego, bo co to za postać inaczej, ale pod koniec, gdy na jedną uber-dramę narzucono zupełnie niespodziewanie drugą, równie masywną, uderzyłem się jedynie ręką w czoło a w głowie zaświecił mi lampka -
Ale co poradzisz? Nic nie poradzisz.
Kanon było w porządku. Dobrych parę razy pojechało po bandzie, parę razy rozśmieszyło i w jakiś tam sposób pewnie też złapało za serducho, chociaż nieco zbyt nachalnie. Na MAL'u poleciałem z
8/10, chociaż gdyby się tylko dało, to i kierował bym się gdzieś w rejony 7,5. Jakościowo pomiędzy
Clannad'em a
Air'em.