Czy to rożne aktywności
(jak granie w diablo III), czy zwykłe lenistwo, odciągały mnie ostatnio od skrobnięcia czegoś na temat obejrzanych pozycji. Czas jednak powrócić w chwale i glorii, i to wrócić z trzema śmiałymi dziewiątkami, z których jedna drugiej nie równa.
I tak zaczynając od tej najniesprawiedliwszej, tytułującej się
Amagami SS+, czyli kontynuacji mojego ukochanego bezpośredniego szkolnego komedio-romansidła, które pozwoliło sobie na unikalne rozwiązanie spod znaku Visual Novel, tj. poświęcenia uwagi wszystkim bohaterkom z osobna w należyty sposób. Część pierwsza dostała ode mnie dość mocno absurdalną dziesiątkę w dużej mierze właśnie za to rozwiązanie, w którym 24 odcinki podzielono na 6 części, po 4 z osobna dla każdej heroinki. Nie mieliśmy zatem szczególnej ciągłości fabularnej a 6 alternatywnych wizji jakby to było, gdyby akurat nasz bohater związał się z daną postacią.
W przypadku kontynuacji otrzymaliśmy skromne 13 odcinków, czyli po kolejne dwa dla każdej z postaci i jeden dodatkowy, traktujący o tym, jak to panie wspólnie wybrały się na basen, w celach wiadomych. I muszę przyznać, że było tego trochę za mało. Oczywiście, miło było wrócić i zobaczyć swoistą kontynuację każdej historii z osobna, ale dwa odcinki, to nie jest wystarczająca ilość, by wejść w rytm i
get into the swing.
Nie jest oczywiście tajemnicą, że styczność z arc'ami odnoszącymi się do ulubionych postaci była tak samo zadowalająca, jak męczące było oglądanie tych, które wiązały się z postaciami, które nas szczególnie nie przekonały. Wciąż jednak wyjątkowo doceniam to oryginalne rozwiązanie, tak samo jak do końca świata będę chwalił
Shuffle! za to, że bohater związał się pod koniec z dziewczyną z sąsiedztwa, co nie miało miejsca chyba w żadnej innej produkcji. No ale, to takie tam moje dywagacje odnośnie niestandardowych rozwiązań w standardowych romansidłach.
Dorzucam jeszcze moje dwie ulubienice i wspominam o tym, że Amagami SS+ oprócz w pełni zadowalającej mnie kreski, jeżeli mówimy o projekcie postaci, doskonale radziło sobie w bezpośrednim i bezwstydnym prowadzeniu akcji, co w obecnych standardach nie zdarza się dość często. Przyjemna, lekka i bezpretensjonalna pozycja z ciekawymi rozwiązaniami dla sympatyków gatunku.
No i druga dziewiątka, też trochę na wyrost, jak się teraz zastanowię, jednak seans był wyjątkowo przyjemny. Tak tej pozycji, jak i poprzedniej, może kiedyś obniżę ocenę do ósemki. Mowa o
Ore no Imouto ga Konnani Kawaii Wake ga Nai oraz towarzyszących mu specialach. Wstępnie zaciekawiony pozycją poprzez przewijające się często po chanach obrazki głównej bohaterki, ostatecznie zabrałem się za serię, gdy na rodzimej gildii więcej osób zaczęło ją ostatnio nadrabiać.
Pierwszym zaskoczeniem było dla mnie humorystycznego podejście do tematu brat-siostra. Sam mając młodszą siostrę i pamiętając, jak jeszcze parę lat temu lubiliśmy się gryźć, obawiałem się anime wypełnionego słodkimi
Onii-chan...
*blush*. Zobaczyłem zaś anime krystaliczne przeciwne do tego, co sobie wyobrażałem, wyśmiewające wręcz to stereotypowe podejście do schematu.
Podczas gdy brat okazał się być tym, który pod sufitem ma równo, całe dziwactwo tego świata wezbrało się wokół jego siostry, dając nam w ostateczności ciekawe połączenie tsundere i otaku, z czego tych pierwszych zasadniczo tutaj nie brakowało. Tsundere główna bohaterka, tsundere koleżanka otaku, tsundere-yandere przyjaciółka z liceum a nawet i ojciec, przy czym już parsknąłem śmiechem, okazał się być tsundere. Dla mnie trochę za dużo, zwłaszcza, że zgodnie z współczesnymi trendami o wiele więcej w nich było tsun, niż dere. Nawet do tego stopnia, że gdy Kirino ostatecznie
zniknęła sobie w specialach na jakiś czas, to ja odetchnąłem z ulgą i w dość dziwny sposób mi to pasowało
.
Wizualnie przy tym było jak najbardziej OK. Kontrast między miodowymi włosami Kirino i jej turkusowymi oczami praktycznie już przeszedł do klasyki a i szczegółowość teł prezentowała się na bardzo wysokim poziomie. Zwłaszcza zapadły mi w pamięć półki sklepowe pełne mang i innych pierdółek, ale ja ogólnie mam gigantyczną słabość do oglądania takich rzeczy i zawsze cieszą moje oczy.
Była to w każdym razie dobra komedyjka z ciekawym zestawem postaci i tematyką, która wciaż uważam, że powinna przewijać się częściej. Czy to w nieco poważniejszej formie, jak przy
Wolcome to NHK!, czy wesołej jak tutaj i
Genshiken'ie. Mi się to ogląda dobrze. Zwłaszcza gdy całości towarzyszy melodyjny opening w wykonaniu ClariS.
I na koniec trzecia dziewiątka, najbardziej zasłużona w tym zestawieniu i najbardziej pokrywająca się z moimi poglądami, jeżeli miałbym anime oceniać z osobna - i obiektywnie i subiektywnie. W obu przypadkach były by to wyjątkowo solidne, zasłużone i dumne dziewiątki.
Hanasaku Iroha, bo o niej będę pisał, oczarowała mnie na naprawdę wielu polach.
Zaczynając od openingów w wykonaniu
nano.RIPE, z których albumem musiałem się zapoznać:
Hanasaku Iroha OPOraz zaczynając od projektu głównej heroinki, który oczarował mnie doszczętnie. Nie mam słów na to jak bardzo urocze jest to połączenie średnio-długich wavy hairs oraz spinek z "kwiatkowym" wzronictwem. Jak to ostatnio bywa, pojedyńczy obrazek Matsumae Ohany w internecie zachęcił mnie do obejrzenia całej produkcji. I nijak się nie zawiodłem.
Zarys fabularny prezentuje się bez szaleństw; powyższa kwiatkowłosa z racji w jakiś sposób skomplikowanej sytuacji rodzinnej, zmuszona jest zamieszkać w przybytku swojej szorstkiej babci, dowodzącej całą rezydencją hotelową, jaką jest Kissui Inn. Ta od samego początku zagania ją do pracy i wdraża w codzienne pracownicze życie, gdzie Ohana będzie się musiała z tym wszystkim jakoś po swojemu skonfrontować.
Tym, co mnie w zaskakujący sposób uwiodło, była równowaga i odpowiednie wyważenie, z którym autorzy dawkowali na przestrzeni serii poszczególne elementy a mieliśmy ich tutaj naprawdę dużo. Była ogólnie pojęta jako moe słodycz, było slice of life'owe tempo, które niektórych pewnie może zniechęcać, była komediowość. Była zawartej w tym wszystkim dozy życiowego realizmu, było trochę nienachalnego fanservice'u, który pojawiał się ot tak w naturalny sposób i był jakiś tam romans, chociaż w przypadku głównej bohaterki i jej wybranka, czegoś akuratnie brakowało.
I odnosząc się od razu do tej kwestii z realizmem - mnie, jako osobę, która pracowała na kuchni, wyjątkowo urzekła skrupulatność oddania warunków, w jakich się pracuję. Idealnie pokazane było to, że kiedy nic się nie dzieje, to wszyscy leniwie stoją z zamyślonym wzrokiem i przygotowują/obrabiają warzywa, tworzą półprodukty. Kiedy zaś nadchodzi tak zwana "tabaka", czyli jest dużo klientów i zapieprz, to nie ma zmiłuj - bieganie ze stanowiska na stanowisko, wszyscy krzyczą i jednocześnie działają jak w zegarku, doglądając każdej sekundy, by coś się przypadkiem nie spaliło. W tej samej kuchni, na przykładzie Minko Tsurugi, która dopiero od jakiegoś czasu tam pracowała, doskonale było pokazane, że kiedy robisz coś dobrze, to dostaniesz szansę, by zrobić coś bardziej skomplikowanego. Coś spieprzysz i nie ma zmiłuj - wracasz do robienia rzeczy prostszych. Tak samo kelnerki kłócące się z kucharzami, bądź wpadające, by coś podkraść do jedzenia. Domyślam się, że dla większości z Was to dość abstrakcyjna kwestia, ale mi naprawdę zaimponowało oddanie, z jakim to wszystko zostało pokazane. Podobnie z miastem, z tego co widziałem materiały, bodajże z jakichś gazet, większość lokacji zamieszczonych w anime została odwzorowana po realnych miejscach. Jasne, można obejrzeć bajkę i nawet na to uwagi nie zwrócić, bo i może nawet nas to nie obchodzić, ale mi jednak wciąż imponuje, gdy twórcy dokładają tyle serca, by wszystko było w pełni dopieszczone.
Zwłaszcza, gdy temu wszystkiemu towarzyszy fenomenalna, w mojej opinii, oprawa graficzna. I o ile popularnego ostatnio
Another raczej nie obejrzę, to twory
P.A. Works naprawdę robią na mnie wrażenie. Dbałość animacji, dbałość o szczegóły, ciepła i bogata kolorystyka, wyjątkowo przyjemna kreska postaci, to wszystko stoi tutaj na najwyższym, reprezentatywny poziomie.
Oglądając
Hanasaku Irohę bawiłem się naprawdę doskonale
, mimo tego, że osobom nastawionym na tytuły, w których wyraźnie się coś dzieję, tego anime pewnie polecić bym nie mógł. Mnie jednak totalnie pochłonęło harmonią wszystkich zawartych bzdurek i wszystkich wartościowych myśli, harmonią czystej słodyczy dla słodyczy i przedstawieniem tego, że niektóre rzeczy zwyczajnie nie są takie proste i nie udają się ot tak. Slice of Life at it's best, z ciekawą paletą postaci i wykonaniem, któremu nie mogę nic zarzucić. Tę dziewiątkę byłem skłonny wystawić bez najmniejszych wyrzutów sumienia. I mam nadzieję, że podobnie będzie w przypadku kontynuacji, która na szczęście została zapowiedziana.
Bożesztymój, obiecałem sobie, że tym razem będzie krótko i zwięźle a jak zawsze skończyłem ze swoimi długimi, nieskładnymi zdaniami, rozciającymi się linijka po linijce. Przepraszam za to i jeżeli ktoś akuratnie wszystko przeczytał, to mam nadzieję, że nie miał nic lepszego do roboty, np. w pracy i nie zabrałem mu zbyt dużo czasu. Yo!