Huhuruhu, ostatnio skończyłem Gintamę'. I szczerze mówiąc średnio wiem co napisać, bo po MAL'owym numerze jeden spodziewałem się jakiejś rewolucji w gintamowym światku a okazało się, że całość jaka była, taka jest dalej. To cały czas stara, dobra Gintama. Żeby się nie rozpisywać zbytnio podzielę sobie wszystko na zgrabne + i - i o, co z tego wyjdzie, to wyjdzie.
+
- Nawiązania do innych serii (a czasem i filmów) jeszcze bardziej otwarte i jeszcze liczniejsze, niż kiedykolwiek. I gdy w pewnym momencie sobie pomyślałem, że szkoda, że tak mało serii stosuje ten chwyt, bo w zasadzie tylko Gintama i Bakuman (z mi znanych), to akurat po paru odcinkach natknąłem się na parodię... Bakumana właśnie! Nie powiem - bardzo mi się to podobało.
- Swojskość serii a chodzi mi przede wszystkim o te wszystkie postacie poboczne, które na przestrzeni ponad dwustu odcinków się pojawiły i które w dalszym stopniu występują w anime. Po tak długim czasie spędzonym z serią, podejmując się piątego sezonu, momentalnie poczułem się jak w domu. Znajomi seiyuu, znajomy toaletowy humor i liczna-liczna obsada, przy której miło zobaczyć każdą z przewijających się postaci.
- Odważniejszy humor, wynikający chyba z tego, że przesunięta została godzina transmisji, jeżeli dobrze zrozumiałem. Wszystko jeszcze głupsze i jeszcze wulgarniejsze, przy zachowaniu wesołego kontekstu i braku gorszenia dla gorszenia. Chociaż domyślam się, że scena z ostatniego odcinku, z wymiotowaniem w kościele i ukrzyżowanym kosmitą, mogłaby u nas lekką furorę zrobić.
-
- Dokuczający jednak w pewien sposób brak świeżości. I nie jestem pewien, czy nie przyczynia się do tego w głównej mierze ten sam od dobrych iluś lat OST, który powoli zaczynam znać co do pojedyńczej nuty. Openingi openingami, ale kurdę, te wszystkie gitarowe wstawki i pierdółkowate theme'y - to raczej nie jest aż tak dużo roboty. Zwłaszcza, że te obecne do skomplikowanych nie należą. Oprawa wizualna zresztą też nie została tknięta. Co prawda nie w tym tkwi siła tej serii i wiadomo, że Gintama potrafi rozwinąć skrzydła nawet, gdy na ekranie nie dzieje się nic i słyszymy samych seiyuu, ale... No come on, pierwsze miejsce na MAL'u, średnia ocena 9.28 - naprawdę spodziewałem się tutaj czegoś autentycznie nowego.
- Dość słabe elementy shounenowe, szczególnie na tle tych tych z ostatnich serii, kiedy to wszystko się rozpędzało w dość ładnym kierunku. W zasadzie tylko jeden element świadczący o pchnięciu głównego wątku fabularnego do przodu. Niby nic ważnego, bo to nie Naruto, ale jednak zawsze jakieś rozczarowanie. Mały plusik natomiast w tej materii, to sposób w jaki shounen'owe wątki się rozpoczynały - zupełnie od czapy, z jakichś komediowych bzdurnych wątków, które ni stąd ni zowąd rozrastały się w serious business.
=
Wszystko to złożyło się u mnie na 9/10. Przy czym jest to przede wszystkim zasługa sentymentu i tego, że ile serii jeszcze nie wyjdzie, to z niekrytą przyjemnością zawsze usłyszę głos Gintokiego i Kagury, które zdążyłem już pokochać. Z niekrytą przyjemnością będę obserwował jak leżą leniwie, dłubią w nosie i jak artykułują swoje abstrakcyjne przemyślenia. "Swojskość" Gintamy, jej tempo, jej rozwiązania, które stały się schematyczne, ale tylko w obrębie tego jednego anime, to dla mnie jej niezaprzeczalne atuty. Jakby nie było - unikalna seria.