Sono Hanabira ni Kuchizuke wo: Anata to Koibito Tsunagi - Ałć. Dostałem losową rekomendację, jakoby była to najlepsza pozycja yuri, jaką pewna osoba widziała. No to ściągnąłem. A tu jak nie po twarzy, jak nie huknie, taki policzek ;( Okazało się, że ta krótka OVA, to praktycznie hentaiec pierwszej wody i to wyjątkowo chaotyczny, niezgrabny i nie wyróżniający się pozytywnie zupełnie niczym. 3/10 i nie chcę więcej wspomnień.
Potem z kolei dowiedziałem się o kinówce K-Ona! i po kosmicznie pozytywnych wrażeniach z kinówki suzumiyowej, zapaliła mi się lampka, że trzeba koniecznie obejrzeć. A w tym celu oczywiście musiałem uzupełnić dropnięty drugi sezon i speciale.
Problem z K-On!!'em (i specialami) okazał się być dokładnie taki, jak zapamiętałem - na przestrzeni tych 26 odcinków działo się po prostu zbyt mało. Tempo akcji i flow odcinków nigdzie się nie śpieszyły, sprawiając, że tych dwadzieścia minut dłużyło się momentami, jak godzina. To też z resztą mam na myśli pisząc "flow", jakoś tak już jest, że niektóre serie zjada się po 6 odcinków z miejsca i człowiek nie wie, gdzie podział się czas, a inne zasycają już po 2, mimo tego, że niekoniecznie musi się to wiązać z tym, że seans był w jakiś sposób nieprzyjemny. Widocznie i czekoladowego ciasta nie da się naraz zjeść dużo.
Szczytem zresztą całej tej leniwej atmosfery była sytuacja, gdy oglądałem odcinek o letnich upałach, jak to Azusa i spółka muszą montować klimatyzacje, bo się rozpływają, a u mnie samego za oknem było ponad 30stopni. I w głowie tylko - "To mi nie pomaga..."
Na szczęście im dalej, tym i odbiór był lepszy. Przy 14 odcinku przyszedł pewien przełom i pierwsza fala radości, bo nie dość, że w końcu było dużo mojej ukochanej Mugi, to jeszcze w ciekawym pairingu z Ritsu. Potem wszystko poczęło zmierzać ku zakończeniu roku i graduacji, więc zrobiło się sentymentalnie i muszę przyznać, że wpadłem w te sidła bez zbędnej walki; podobało mi się.
Wycofać też muszę się z niedawnego twierdzenia, ze Yuru Yuri, to final form dla serii opartych na moeblobach i słodkim nicsięniedzianiu. Kreacja postaci w K-On!'ie okazała się staranniejsza, niż ją zapamiętałem. Takie szczególiki, jak Ritsu z wysoką inteligencją emocjonalną, przy swoim carefree charakterze, czy Mugi walcząca z własnym "ara ara" archetypem, byleby tylko zaznać czegoś nowego od życia - te wszystkie drobne elementy bardzo mi się podobały.
Do tego wpadające w ucho piosenki, seiyuu wyciskający z siebie naprawdę sporo, a przynajmniej przy Yui miałem wrażenie, że Toyosaki Aki, to jakieś 80% jej sukcesu, no i kreska, która stała się wzorcem i jest naśladowana po dziś sezon w co trzeciej serii. Trochę bym mógł temu anime zarzucić, ale i wielu rzeczy nie mogę mu odmówić. 8/10 w pełni zasłużone, mimo tego, że tych 26 odcinków, to może nie był najlepszy pomysł.
No i K-On! (Movie), danie główne. Od razu powiem, że się nie rozczarowałem, chociażby ze względu na umiejscowienie akcji pod koniec drugiego sezonu. Całość została uzupełniona o wycieczkę do Londynu, której niestety nie było aż tak dużo, jak być mogło.
Różnica w wykonaniu, pod względem technicznym, była zauważalna od samego początku. Co prawda K-On! nie jest serią, w której idzie się zbytnio popisać i wrzucić wszędzie popisowe refleksy świetlne, ale od czasu do czasu aż chciało mi się mruczeć z zadowolenia, gdy kolejne kadry były przepełnione dbałością o detal do tego stopnia, że czułem jak moje poczucie estetyki jest łaskotane i jak to co widzę, sprawia mi ogromną przyjemność. Bo tak już jakoś mam, że nawet najbardziej niesamowite, naturalne ujęcia z filmów nie potrafią mnie poruszyć do tego stopnia, co wysokiej jakości animacja. Gdzie towarzyszy mi świadomość, że stoi za nią doświadczenie i kunszt dziesiątek osób, gdzie był pewien zamysł, koncepcja, mozolne wykonanie, gdzie postawiono na konkretną kolorystykę i atmosferę wiążąca się z ujęciem, bądź krajobrazem - to wszystko mnie ujmuje : ) Przykładem takiej sceny w kinówce był wieczorny powrót taksówką na lotnisko - kolorystyka i rozkładające się cienie były w moim odczuciu niesamowite.
Więc jeżeli ktoś nie odczuwa niesmaku względem serii TV, to kinówkę z pewnością polecam. Niby nie pojawia się dużo nowych piosenek, a i część filmu, to jakby dokładniejszy wgląd w to, co działo się w ostatnich odcinkach, to i tak jest słodko i przyjemnie. Dla mnie 9/10 (choć mogło być więcej Mugi Y-Y) i z pewnością sobie jeszcze odtworzę film przynajmniej raz, najpewniej zimową porą.