"Miasto sów" przeczytane i jednak jest to rozczarowanie. Po niezłej cz. 1. dostajemy takie tam nierówne czytadło, przyzwoite tylko momentami. Pierwsza część komiksu to mało błyskotliwa sieczka (pełna okrzyków "już po ciebie idziemy!" " już po tobie" "o, paniczu!" "paniczu, och!"), potem jakieś takie nijakie retrospekcje, wreszcie zakończenie jak z telenoweli. A na koniec historyjka o dzielnej kanalarce-elektryku, jakby napisana na zlecenie ministerstwa edukacji dla dzieci w klasach 4-6.
Dialogi są słabe, zwłaszcza na początku, klimatu z pierwszej części brak. Jedynie rysunki w większości komiksu są naprawdę dobre (z wyjątkiem okładek - te są paskudne chyba wszystkie)
Dziwię się też, że nikt nie zwrócił uwagi na kiepskie tłumaczenie i ogólną słabą redakcję polskiego wydania. Tak mnie niektóre głupotki raziły, że aż sobie skany oryginału ściągnąłem, żeby porównać. Może to pierdoły, jak np. "Zejdź mi z drogi" (rzucone do Freez'a w laboratorium), pozbawione sensu w kontekście tego, co się dzieje w komiksie, może się czepiam. Ale dla mnie takie tłumaczenie jest argumentem, aby więcej nie kupować czegoś, co mogę w podobnej cenie kupić po angielsku. Nie za to płacę sporą kasę, żeby kręcić co chwilę głową nad jakąś koszmarną składnią albo nad błędem tłumacza. A chwytające za serce (w trakcie walki pomiędzy niezbyt ogarniętymi sowami, robo-Batmanem, a dinozaurem) "Paniczu, słabnie panicz!" kojarzy się jedynie z "Ależ wodzu, co wódz". A nie o to chyba chodziło.