Po chyba blisko ćwierćwieczu przeczytałem wczoraj ponownie "Killing joke", tym razem w wydaniu Egmontu. Ponieważ żywcem nie pamiętam jak wyglądały kolory w wydaniu Semicowym nie mam porównania, ale obecne bardzo mi pasują. Może z wyjątkiem tych pojedynczych wyeksponowanych kolorystycznie pomarańczowych elementów, które po Sin City (wersja filmowa) wydają mi się być mocno banalne, ale ok - kiedy pojawił się "K.j.".
W każdym razie: jak sobie pomyślę, że to był pierwszy Batman jakiego kiedykolwiek przeczytałem i to pacholęciem będąc jedyna reakcja jaka dzisiaj przychodzi mi do głowy to:
https://www.google.pl/search?q=killing+joke+joker%60s+ha+ha+ha+ha&client=firefox-b&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwirubKb0fbRAhXBA5oKHU0mCc8Q_AUICCgB#imgdii=QEh75R1Yd1lQrM:&imgrc=HZ8Z91Nj8GqmYM:
Świetny kawałek komiksu, ale raczej nie dla dzieci.
Przy czym z tego co pamiętam to największe emocje u mnie w tamtym czasie wzbudzały te
biedne odnóża pożeranych owoców morza... Inna rzecz, że z ówczesnej lektury zapamiętałem może kilka kadrów i dopiero czytając teraz po kolei przypominałem sobie każdy jeden. Zupełnie jak spotkanie z dobrym (choć odrobinę ześwirowanym) znajomym po latach.
W sumie jedyna rzecz, która nie pasuje mi w tej historii to
pryncypialność Gordona i jego dosyć czerstwe upominanie się o traktowanie Mr. J. zgodnie z prawem. Strasznie moralizatorsko to wyszło. Ale to w sumie jedyny grymas niezadowolenia.
P.S. Przez prawie całą lekturę nie mogłem pozbyć się z głowy tego: