No i jest świetny Batman od Kinga
(...)
Świetne podsumowanie tomu. To chyba ten moment, gdy się Kingowi ostatecznie krystalizuje, jak i co może robić... I teraz już będzie tylko dobrze, albo i lepiej. (Przy czym pozostaję zagorzałym obrońcą drugiego tomu trylogii - till the death (or suicide), (your call)).
Pewnie napiszę coś o bieżących zeszytach Batmana dziś, jutro, ale póki co chciałbym się pochwalić dopełnieniem "Knighfall Experience". W weeknend zakończyłem przygodę, czytając ostatni z omnibusów i reaktywując entuzjazm, ktory towarzyszył częściom poprzednim. Uczucie było jednak afirmatywne do pewnego momentu, potem już coraz to bardziej ambiwalentne, bo gdy po pierwszej czesci zbioru (a wiec historii "Kinghtsend", jedna trzecia objętości), przyszedł czas na nieczytane w wczesniej dwanascie zeszytów historii "Prodigal" oraz czteroczęsciowej "Troiki", sytuacja mocno się skomplikowała. Gdybym historie te czytał w pierwszej połowie 1998 roku (redakcja TM-Semic, po długo wyczekiwanym zamknieciu "Kinghtsend" przeskoczyła od razu do historii "Nightmares" ["Śniąca", Batman & Superman 1/98]) pewnie okraszałaby je mlodziencza eksyctacja tymi wszystkimi zwrotami akcji, wciąż czajacymi się na czytelnika po zamknięciu opowieści o Jeanie Paulu Valley'u w kostiumie Mrocznego Rycerza. Dziś trudno niestety ten rozciągnięty, pisany momentami, wydaje się, na kolenie przez czwórkę scenarzystow epilog ocenić w pełni pozytywnie. Nie żeby stanowił on jakis drastyczny spadek formy po tym, co działo się w trzyczesciowej sadze, nie; ale opowieść ta jest swoiście niemrawa, biorąc pod uwagę wolę twórcow, by bohaterów poprzesuwac i skonfrontowac z historiami, na które wczesniej nie mieli szans. Są tu nawet pomysły dobre
(wyjściowy - oddanie peleryny Graysonowi, spotkanie z Killer Crockiem, pierwszym po jego zaginięciu w kanałach po starciu z Banem, idea, by wrogiem numer jeden całej historii był Two-Face, którego pierwsze starcie z Dickiem służy tu za wyraźny punkt odniesienia, powrót Tally Mana [Prodigal, part 10, Shadow of the Bat #34)
i wreszcie wykorzystanie serii "Robin" jako jednego z czeterech magazynow na łamach, którego publikowana była seria, pozwalające pokazać swiat nie tylko pierwszego Robina, ale i bieżącego), ale niechlujność scenariusza (chyba Alan Grant wyróżnia sie tu na plus najbardziej), dobór rysowników (na przykład wspomniany zeszyt opowiadajacy o zemście jednej z postaci znanej z "Knightquest" powinien być znów rysowany przez tego, kto tego bohatera powołał graficznie do życia) i widoczna gdzieniegdzie niepewność, jak ma meandrować ta opowieść jako całość, nie spełniają oczekiwań, ktore miałem. Choć tez warto dodać, że "Prodigal" jest w swej klasie znakomity przy zupełnie już postrzępionej i niespójniej "Troice", której fabuła rozłazi się tak, jak struktura mafijnej organizacji, o której opowiada, czy przy długim zeszycie "Nightwing: Alfred's Return" #1, w którym decyzja kamerdynera Wayne'ow o powrocie zaiste nieprzekonująco łączy sie ze znanym portretem postaci (a to też niby Alan Grant, wiec bądź tu mądry). Ucieszyły mnie natomiast "Showcase'94" #10 mowiacy o Jeanie Paulu po jego zejściu ze sceny w finale "Kinghtsend" oraz zeszyt ostatni tomu - "Vengence of Bane II: The Redemtion" - który wyjasnia, co działo się w miedzyczasie i po wszystkim z nowym przeciwnikiem Batmana oraz co go ocaliło dla świata i dalszych przygód w universum DC. Cenny łącznik, również w świtele publikowanych teraz w Polsce opowieści Kinga.
Zakupu omnibusa nie żąłuję. Edytorsko bez zarzutów, może tylko wstęp i posłowie odpowiednio Jordana B. Gorfinkla i Darrena Vincenzo (zaczynajacych wowczas pracę edytorów batmańskich serii, dwoch z tych, którzych później nazywano podobno "Troiką") mogłyby przynieść wiecej informacji o mechanizmach powstawania pewnych pomysłow, zamiast jedynie głosić chwałę lat dziewięćdziesiątych w komiksie (we were young and daring, tamtaram...) i wielkość ich ówczesnych współpracowników i mistrzów "Denny'ego, Douga, Chucka i Alana". Trochę to zmarnowane strony. Poza tym dodatków niewiele, parę stron z okładkami, gdzie Batman jawi się w nowym (choć mało przełomowym) kostiumie.
Tak czy inaczej - jedna z białych plam na mojej osobistej mapie historii superbohaterszczyzny zmazana. Szkoda jednak, że musiała powstać w ogóle tych dwadzieścia lat temu. Choć wtedy nie zobaczylibyśmy w Polsce tylu prac Kelly'ego Jonesa, a "Batman & Superman" upadłby jako magazyn, myślę, pewnie pół roku wcześniej, wiec może i dobrze sie stało.