Zeszytówki, monopolista Egmont i domniemana nędza polskich komiksiarzy - trzy ulubione tematy do flejmów w polskim półświatku komiksowym, każdy wałkowany już wielokrotnie. Zejdźmy może do głównego tematu tego wątku?
Piąty numer Fantasy komiks niesie ze sobą dwie premierowe serie komiksowe, które będą przeplatały się z tymi już obecnymi i kolejną, która swoją premierę będzie miała za miesiąc. ale po kolei.
Na pierwszy ogień idzie czwarty tom
Rozbitków z Ythaq. Niniejsza część sagi niesie ze sobą bardzo przyjemne zaskoczenie w postaci zagęszczenia akcji i wprowadzenia nowego wątku. Jakby tego było mało, w końcu zaczyna się wyjaśniać fenomen tytułowej planety. Komiks wypakowany jest akcją po same brzegi i gdyby od od pierwszego tomu miał podobne tempo, byłby jednym z fajniejszych mainstreamowych komiksów, jakie miałem przyjemność czytać. Bohaterowie biegają, walczą, co chwila zaskakiwani są nowymi zwrotami akcji, co sprawia, że od komiksu nie sposób się oderwać. Nie sposób nie docenić też szaty graficznej, która utrzymuje stały, wysoki poziom - dynamiczna kreska i ciepłe, nasycone kolory nadają Rozbitkom niepowtarzalnego klimatu. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne tomy będą co najmniej równie dobre.
Pierwszym premierowym komiksem w piątym tomie antologii Fantasy Komiks jest stripowa seria
Barbok i Blondella. Do tej pory stripy w Fantasy Komiks utrzymywały poziom od przeciętnego do żenująco dennego, a premierowa seria niestety nie ratuje średniej. Wręcz przeciwnie. Bohaterami "pasków" są tytułowi Barbok - czarny, opasły smok i Blondella - nieco przechodzona królewna. Oboje mieszkają w zamku, umilając sobie czas eliminowaniem kolejnych pretendentów do ręki cnej Blondelli. Humor, jaki reprezentuje ta seria jest, delikatnie mówiąc, mało wybredny - opiera się na robieniu krzywdy postronnym rycerzom i zombie, co mnie osobiście w ogóle nie śmieszy. Kreska też nie jest najwyższych lotów. Na dodatek ten potworek zajmuje aż 8 stron.
Drugą premierą tego tomu jest pierwsza część
Zarazy. Komiks ten snuje historię krainy, po której hula epidemia śmiertelnej choroby. Dwa zwaśnione plemiona dotknięte tajemniczą chorobą łączą siły i wysyłają "delegację" lokalnych bohaterów obu plemion, którzy mają zbadać sprawę. Całość wygląda trochę jak sesja prowadzona przez niezbyt doświadczonego GMa. Komiks ma jeden zgrzyt formalny - narracja jest stricte literacka (prowadzona w pierwszej osobie przez jednego z bohaterów) co odbieram jako policzek dla komiksu, który dysponuje własnymi środkami narracyjnymi bardziej odpowiednimi dla tej formy wyrazu. Ale może to też być rezultat tego, że autor scenariusza jest pisarzem. Wróćmy może jednak do fabuły. Nasi bohaterowie (wciąż nie zapamiętałem ich imion, co jest chyba wymowne) nie do końca sobie ufają, w grę wchodzą bowiem różnice kulturowe tu uwypuklone do ekstremum - w plemieniu A istnieje społeczne przyzwolenie na rozwiązłość i poligamię, zaś przedstawiciele plemienia B to typowe mohery. Skutkuje to starciami i kłótniami. Choć to dopiero pierwszy tom, możemy być właściwie pewni, ze konkluzją będzie wzajemna akceptacja i poszanowanie różnic. w samej historii niewiele się dzieje, ale - jak się rzekło - na to będzie czas w kolejnych rozdziałach opowieści.
Co do kreski, to słowo "oldskulowa" w pełni oddaje jej charakter. Zarówno sposób rysunku jak i nakładania kolorów kojarzy się chociażby z polchowym Wiedźminem. Nie wiem czy jest to efekt zamierzony, ale wypada bardzo dobrze. W sumie trudno ocenić cały komiks po pierwszym tomie. Zobaczymy, co będzie dalej. Na razie seria ma zadatki, ale niewiele więcej.
O
Goblinach będzie krótko, bo po prostu nie bardzo jest o czym pisać - raptem dwa stripy, które trzymają równy, dość wysoki jak na FK poziom. Mamy tu wszystko, do czego ta seria zdążyła już nas przyzwyczaić - slapstickowy humor, subtelne wyśmiewanie schematów klasycznej fantasy i ładną, cartoonową kreskę. Szkoda, że tak mało, bo obie historyjki zostawiają po sobie apetyt na więcej.
I tu następuje pierwsze pożegnanie z wydawanym komiksem -
Samuraj od tego numeru znika z Fantasy Komiks na czas nieokreślony (czyli do czasu, aż we Francji nie ukaże się tyle kolejnych tomów, by sensowne było wydawanie ich w naszym polskim miesięczniku). Nie ma czego żałować, bo od początku był on najsłabszym komiksem wydawanym w magazynie. W tym tomie następuje konkluzja dotychczasowej fabuły z dość niespodziewanym zwrotem akcji w finale i zapowiedzią nowej przygody w epilogu. A sam komiks? Cóż, jak zwykle w Samuraju - wiele się dzieje, ale mało konkretów, bohaterowie miotają się z miejsca na miejsce bez wyraźnego celu, fabuła jest w wielu miejscach dziurawa, wielka batalia mająca miejsce w tym tomie była wrzucona na siłę i niewiele wniosła do samej historii (inna sprawa, że wyglądała naprawdę zacnie - oklaski dla rysownika). Nie będę tęsknił, mimo iż warstwa graficzna naprawdę robiła wrażenie, choć była zbyt jednolita kolorystycznie. No, ale kto powiedział, że brutalna opowieść o Samuraju w feudalnej Japonii musi skrzyć się barwami jak kameleon na amfetaminie w dyskotece?
I w ten sposób dobrnęliśmy do końca piątego tomu komiksowej antologii Egmontu. Tu, swoim zwyczajem, czeka na nas
Heroic Pizza z kolejną porcją obleśnego humoru. Nie łudźcie się, że będzie lepiej, niż poprzednio. Przeczytać, zapić, zapomnieć. Tyle.
Podsumowując - Fantasy Komiks t. 5 nie odstaje od średniej, ale i nie wybija się jakoś wybitnie. Dobre serie trzymają poziom, słabe nie pokazują niczego dobrze rokującego. ale jestem spokojny, bo za miesiąc wraca
Legenda i
Lasy Opalu, a także startuje kolejna seria -
Sloka - po której wiele sobie obiecuję. Okładki oryginalnego wydania mamią steampunkową jazdą bez trzymanki, a za grafikę odpowiedzialny jest Adrien Floch, znany nam już z Rozbitków z Ythaq. Pozostaje więc mieć nadzieję, że fabuła będzie co najmniej dobra. Na zachętę, niżej wrzucam jedną z okładek oryginalnego wydania.