Z fantasy jest taki problem ogólniejszej natury, że mianowicie powstało niedużo takich produkcji na jakim takim poziomie, a tych, co to zasłużą na miano klasyki - jeszcze mniej. Przynajmniej, jeśli chodzi o film aktorski. Gumowe smoki i sterydowe "muły" Conana, plus badziewna fabuła, starzeją się już po kilku miesiącach od premiery - filmów z lat 80-tych na zadany temat prawie nie daje się juz oglądać (nie to, co "Gardło", he, he, he....). Czasem komuś coś tam wyjdzie przyzwoitego: "Nieśmiertelny" No 1, "Zaklęta w sokoła", "Excalibur", Jacksonowskie kobyły o pierścieniach, islandzki "Beowulf" Gunnarssona czy calkiem niezły fabularnie Beowulf w 3d itp. Ale chyba najfajniejszy film "fantasy", jaki kiedykolwiek oglądałem to "Spirited away - w krainie bogów" Myiazakiego, choć bynajmniej nie przepadam za japońskimi kreskówkami. Mogę go nazwać, jak dotąd, ulubionym.