Muzyka z "Piratów" fajna, ale czy od razu najlepsza?
Kwestia gustu.
Mnie jakoś nie powala.
Jak dla mnie mistrzem w tej dziedzinie jest John Williams (jeśli mowa o symfonicznej muzyce filmowej).
Gościu ostro czerpie z Wagnera i naprawdę czuć to całym sobą.
Tu jako ciekawostka (i żeby nie być gołosłownym):
YouTube - Broadcast Yourself.Podzielone na 16 części.
Cały film z odizolowanym dźwiękiem - sama muzyka.
To jak ten człowiek buduje napięcie, bawiąc się tematami przeplatując je ze sobą, no po prostu bajka.
Muzyka "Piratów z Karaibów" jest zupełnie inna. Przede wszystkim samej muzyki jest tam mało i jest znacznie mniej opisowa. Występuje raczej w formie łączenia dwóch obrazów, przygrywki do nadchodzącej sceny (np. jak wpływa okręt do tajemniczego miejsca, to kompozytor walnie ze 4 pożadniejsze klastery, ale potem pałeczkę przejmuje załoga, z wygłupiającym się Sparrowem na czele) albo:
- Żagle na wiatr, płyniemy po skarb!
- Aye Captain! - i nagle fajne ujęcie + muzyczka fajnie wpadająca w ucho, ale raczej jakieś 40 sekund nie więcej.
Zauważ, że Star Wars to tak naprawdę dramat muzyczny.
Prawie bez przerwy muzyka, non stop coś się dzieje. Tu wesołe drewno, chwila i nagle zamienia się na jeryhońskie, złowieszcze blachy, a tam temat Leii przeplatany z tematem Hana Solo (coś się kroi
). Jak Leia jest wesoła to temat Lei jest wesoły, jednak kiedy coś ją trapi, w muzyce wyczuwalny jest specyficzny, stonowany dysonans zmieniający percepcję obrazu w skali diametralnej.
Tego się nie jest świadomym za pierwszym razem, ale głowa i ucho to wyłapują.
No i te waltornie. Nikt tak dogłębnie jak John Williams nie rozumie specyfiki tego tego instrumentu!