Nic jednak nie pobije "Supermana" z lat 70. właśnie.
Co do filmowego "Hellboya" to nie wiem, czy będzie aż taki inteligentny, skoro hollywood nie potrafił zachować ani grama inteligencji takiego "Fromm Hell", stokroć przecież bogatszego i mądrzejszego od "Hellboya". Filmowej "Lidze niezwykłych dżentelmenów" też podobno daleko do oryginału, jak wynika z opinii krytyki. O filmowym "Sandmanie" wolę nie myśleć, zresztą Gaiman wspominał (ostatnie KKK), że przez jego ręce przewinęło się kilkadziesiąt scenariuszy ewentualnego filmu i wszystkie były do kitu. "Daredevil" z Affeckiem tak się ma do komiksów Franka Millera jak disco-polo do Chopina. Adaptacja "Watchmen" ma być pozbawiona kontekstu politycznego i z targanych szokiem społecznym USA lat 80. przerzucona do świata typu "wszędzie czyli nigdzie". Lepiej na ekran przenosić złe komiksy, bo im przynajmniej nie zaszkodzi nieudana adaptacja.
Ciekawe jednak, że gdy już coś się uda, jak np. "Droga do Zatracenia" czy "Ghost World", nasza krytyka nie raczy wspomnieć, że są to ekranizacje komiksów. Natomiast "Daredevil" jest w jej opinii kiczowaty, bo oparty na komiksie - innych powodów nie ma.
Jerzy Rzewuski. Trzeba przyznać, że chociaż chybił w ostatecznych wnioskach, jednak całkiem sprawnie przygotował się do napisania artykułu, czego nie można powiedzieć o innych publicystach spoza branży, którzy gdy tylko zabierają się za pisanie o komiksie, tłuką banialuki, że głowa boli. Nie mam tu na myśli klasycznego już przykładu Wiesława Chemniaka z "Wprost", ale przede wszystkim artykuł w czerwcowym "Filmie" z ubiegłego roku, z okazji premiery "Spider-Mana": autorka (nie pomnę nazwiska) opisywała historię komiksu amerykańskiego. W jej wersji najpierw pojawił się Superman, potem Batman, ale ponieważ publika potrzebowała bohatera z krwi i kości, Stan Lee stworzył Spider-Mana. I tyle, poza tym w Ameryce nie ma innych komiksów.
A Rzewuski zgłębił temat, zresztą jest profesorem bodaj religioznastwa, ale nie jestem pewien. Pamiętam jego teksty w Filmie jeszcze z lat 80., kiedy z zachwytem pisał o "Gwiezdnych wojnach" jako o przejawie odrodzenia gnostycyzmu we współczesnej kulturze, i było to najlepsze, co kiedykolwiek przeczytałem na temat trylogii Lucasa.