Hm, może to niektórych zaskoczy, ale nie wszyscy znają angielski. Wspieranie tych wydawnictw to jednocześnie wspieranie kultury komiksowej jako takiej- chcecie, żeby ludzie brali komksiarzy na poważnie, a nie jako przerośnięte dzieciaki?
Jak mam brać kogoś dorosłego, kto nie zna angielskiego, na poważnie?
Argument z nieznajomością języka do mnie kompletnie nie trafia. Podstawowe podstawy podstaw angielskiego to dzisiaj absolutna podstawa
. I skoro ktoś nie miał na tyle samozaparcia, żeby nauczyć się tego języka, to czemu mam mu pomagać kupując polskie, na ogół droższe i gorsze, wydania?
I właśnie po to jest ta kolekcja- spełnia wszystkie wymagania, żeby dotrzeć do masowego odbiorcy, który jest duża szansa, że się przekona do komiksów. Jeśli chcemy zobaczyć takie widoki jak np. we Francji, gdzie trzypokoleniowa rodzina przychodzi w cospleyu na konwent, to trzeba sobie na to zapracować. I nawet jeśli nie wspierać aktywnie polskich wydawnictw, to przynajmniej nie podminowywać ich wygadując głupoty, że są niepotrzebne. Dla siebie kupuję angielskie wydawnictwa, bo tłumaczenie leży i kwiczy, a tomy są mocno do tyłu[size=78%], [/size]ale już swojemu chrześniakowi kupiłam polskie wydania Avengersów. Nie dość, że będzie w stanie zrozumieć jak trzeba historię, to będzie w stanie w nią wciągnąć innych znajomych pożyczając im swoje książki. Tak to działa.
Też tak kiedyś myślałem, robiłem nieco pracy u podstaw, pożyczałem swoje pozycje, opowiadałem o tym co jest na rynku, kupowałem komiksy jako prezent.
I nie, to nie działa. Albo w tym siedzisz i wydajesz szmal albo masz w dupie. Większość ma w dupie.
A dlaczego te komiksy wydawane przez Muchę kosztują ile kosztują? Zejdźcie proszę na ziemię. Jeśli to nie jest odnoga PWNu, to nie jest to duży biznes, to raz. Kredowy papier, twarda okładka, cena druku, cena licencji, kurs dolara... Jako osoba siedząca w temacie druku i wydawania książek, mogę powiedzieć Wam tylko tyle- kroci i kokosów na tych komiksach nie robią, ale super, że są w stanie się z tego utrzymać. Już sam druk tej jakości kosztuje bardzo dużo, a jestem pewna, że nie są to masówki. Hachette jest w stanie ściąć bardzo dużo na druku ze względu na masowość produkcji, ponadto jest to firma działająca w wielu krajach, co też robi różnicę w stosunku do Muchy. Żeby tylko jeszcze tłumaczył ktoś z polotem i nie rąbał wszędzie makaronizmów i anglicyzmów...
knypcio, ja wiem czemu kosztują tyle, ile kosztują. Tyle że nie ma to dla mnie znaczenia. Bo nie jestem Komiksowym Czerwonym Krzyżem. Stąd kupuję tam, gdzie jest dla mnie korzystniej, przy okazji wspierając prywatną inicjatywę.
od dawna czytam na wielu forach wypowiedzi osób które nabywają wyłącznie komiksy w oryginale, bo taniej, lepiej i w ogóle. znajomość angielskiego jest coraz powszechniejsza i nie dziwi fakt, że jak jest okazja, to co nieco można poczytać. zastanawiam się tylko, ilu tych czytających w oryginale miało przyjemność wyłapać i zrozumieć wszelkie pojawiające się w tekście niuanse, slang, niektóre idiomy czy zwroty które mając wiele znaczeń mogą wyprowadzać w pole nawet osoby z niezłą znajomością języka. ilu z nich pojechało "kreczmarem" i zamiast zrozumieć tekst dopowiedziało sobie treść bez głębszej analizy. tych "uchybień" pozbawione są (a przynajmniej powinny być - patrz nieszczęsne, pierwsze wydanie powrotu mrocznego rycerza) profesjonalne przekłady komiksów. osobiście wolę przeczytać tłumaczenia Pana Sidorkiewicza czy Pani Braitner niż zastanawiać się czasem co dana fraza oznacza albo źle ją zrozumieć. no chyba, że "czytający w oryginale" reprezentują poziom profesjonalnego tłumacza, wtedy to już inna bajka.
Na początku pewnie wyłapuje się mniej. Sam pamiętam jak jeszcze kilka lat temu np. nie wiedziałem o co chodzi, gdy Rouge w komiksach mówiła "Ah" zamiast "I". Tyle, że jest to też doskonały sposób na naukę języka. Przez pierwszy rok czytania zeszytów z trykociarzami miałem pod ręką kartkę i notowałem nieznane słówka. Nawet nie, żeby być takim zajebiście mądrym gościem, ale żeby właśnie zrozumieć co i jak. Gdy porównam swój zasób słów teraz, a jeszcze kilka lat temu, gdy czytałem mniej po angielsku, to widzę ogromną różnicę. Jasne, są to pierdoły, których na rozmowie kwalifikacyjnej raczej nie wykorzystam, ale jednak.