No i wróciłem z turnieju, zająwszy zaszczytne 4 miejsce. Atmosfera była super - to najmilszy z turniejów, na jakim dotychczas byłem, głównie ze względu na przeciwników - pozdrawiam serdecznie, naprawdę super się grało.
W każdym razie przywlokłem ze sobą wszystkie figurki undeadów jakie posiadam; moja armia była bardzo różnorodna i niezbyt przegięta - jedynym ukłonem w strone powergamingu był oddział 14 black knightów, poza tym miałem duże klocki core'owej piechoty, wilki, baty, duszki, black coacha - miałem wszystkie jednostki VC za wyjątkiem banshee, grave guardu i bat swarmów.
Jeśłi chodzi o bitwy, to w pierwszej trafiłem na lizardmenów. Walka była zacięta, ale w końcu udało mi się wygrać - po części dzięki magii (na początku wszedł curse of years w oddział saurusiej piechoty i utrzymał się przez trzy tury). Generalnie moja armia spisała się bez zarzutu, choć w ostatniej turze miałem ciut szczęścia, że skinki nie zabiły nekromanty. Ale im się nie udało i wyszła masakra (1203 punkty przewagi dla mnie, hu ha)
W drugiej bitwie trafiłem na krasnoludy, pokrzywdzone scenariuszowo (to był ten z minusami do strzelania). Krasnoludy, jak to zazwyczaj bywa w starciu z moimi wampirami, przegrały rzut o pierwszy ruch, black knighci w drugiej turze już rzezali w samym środku linii wroga... Do końca bitwy ani jeden krasnolud nie ostał się na stole, zabiłem nawet gyrocopter z gaze of nagash. No i wyszła totalna masakra - ale przy scenariuszu z ograniczeniami do strzelania i moim pierwszym ruchu to się chyba musiało tak skończyć.
Po drugiej bitwie trafiłem w glorii lidera turnieju na pierwszy stół, gdzie przyszło mi się zmierzyc z beastmenami (pierwszy raz w życiu, wcześniej widziałem tylko drejki) i magią Slaanesha (pierwszy raz w życiu, wcześniej czytałem tylko, że jest niesamowita). Grało się bardzo sympatycznie - generalnie wspominam wszystkie moje poprzednie bitwy w rejonie pierwszego stołu jako nieustające kłótnie o każdy cal i każą głupią zasadę, którą można w jakiś sposób zdeformować. A tu było super - po prostu normalna, fajna bitwa. W każdym razie zaczęło się od mojego niezbyt przemyślanego wyrzucenia black coacha przed linię jako przynętę, chybioną zresztą, na drejka. Drejk posłusznie zjadł black coacha, ale wilki uchroniły go od przykrych konsekwencji tego czynu zdając leadership na fear przeciw black knightom. Niemniej w nastęnej turze z kolei to drejk miał pecha, bo choć wlazł w bok black knightów, nie zrobił im prawie nic - chyba 2 na 3 armour save'y mi wyszły - zremisował, czyli przegrał muzykiem, uwalił liderkę, uciekł, black knighci w pogoni wycieli jeszcze jeden oddział beastmenów. Niemniej sukces i szczęście rychło zniweczył czar tantalising illusions, który wychodził mniej więcej trzy razy w ciągu bitwy, za każdym razem udało mi się zawalić dispel na 3-4 kostkach. Więc black knighci zobaczyli za lasem ponętne black knightowe i pojechali poprosić je o randkę. W tym czasie reszta mojej armii toczyła ciekawą bitwę z oddziałami wsparcia wroga - tu mam triochę żal do kości, bo np. 4 fell batów w szarży zostało zabitych przez furie, 12 ataków spirit hosta (w trzech turach walki) nie zadrasnęło nawet szamana beastmenów (to on mnie dręczył tymi iluzjami) - generalnie moje oddziały wsparcia totalnie zawaliły sprawę, nawet osiem ataków ghuli w minotaury nic nie zrobiło (liczyłem na jakieś poisony, oj liczyłem). Wszystkie te ataki mogły coś zmienić, tymczasem okazały się spektakularną klapą. Gwoździem do trumny była szarża bestigorów na black knightów (świeżo uwolnionych od iluzji) - oczywiście np. czampion bestigorów zadał wampirowi 3 woundy (uwaliłem gem of blood, kiedyś to się musiało zdażyć) i przegrałem walkę 9 punktami. W sumie dostałem solida - armia beastmenów w rękach dobrego generała jest naprawdę groźna. A tantalisng illusions to wielka przykrość.