Po lekturze „Jaskini wspomnień” czuję się lekko zaskoczony. Nie spodziewałem się bowiem, że Andreas już na tak wczesnym etapie (tj. ok. 1981 r. kiedy to ów album miał swoją premierę) wykrystalizował stylistykę z której znamy go z „Rorka” od albumu „Cmentarzysko Katedr” oraz jeszcze późniejszej serii o Koziorożcu. Owszem, skalą dokładności rysunki „Jaskini…” nieco ustępują wspomnianym tytułom (nie mówiąc o „Cromwell Stone”). Niemniej warstwa plastyczna zawiera już większość elementów przypisanych manierze tego twórcy (odważne kadrowanie, skłonność do groteskizacji, architektoniczny rozmach, osadzenie w realiach pierwszych dekad XX w.).
Fabularnie chwilami nieco przewidywalnie, co jednak nie psuje ogólnie dobrych odczuć z lektury. Podobnie jak w innych utworach Andreasa również i tutaj zdecydował się on na opowieść osnutą wokół motywów nadprzyrodzonych. Posiłkował się przy tym mitycznymi tradycjami Celtów, a po części również Germanów. Moim zdaniem całość wyszła klarownie choć nie bez drobnych niedomówień pogłębiających nastrój niesamowitości.
Ten album to taka mała perełka, przedsmak do „Cromwell Stone’a”. Równocześnie spokojnie mieści się w nieformalnym uniwersum Rorka i Koziorożca. Choć oczywiście jest to zamknięta, spójna opowieść, co dla czytelników nie szczególnie gustujących w długich seriach też jest pewnym walorem. Na pewno będę do tego komiksu wracał.