Bedac z natury matematykiem, wlasciwie od urodzenia i w sposob calkiem naturalny balansuje po pajeczych sieciach rozmaitych asocjacji, wzorcow i schematow, ktore łacza pozornie (?) niezalezne od siebie fakty i zdarzenia, i tworze w tkance rzeczywistosci subtelnie rozgaleziona strukture sensu, jednoczesnie probujac nie spasc w rozwarta paszcze paranoi, ktorej jezor z luboscia smaga takich nieszczesnych budowniczych/odkrywcow znaczenia, w nieustannym wyczekiwaniu by strawic w ordynarnosci swych trzewi delikatne mechanizmy piekna ich umyslow.
I tutaj sie znow spotykam materie przypadku z pewnoscia nieprzypadkowego, bo bedacego, w rzeczy samej, przypadkiem pozornym za sprawa zbyt jawnej struktury porzadku, ktora z przypadkiem czystym nic wspolnego miec nie moze: Dlaczego wygiecia grzebietow tworza ksztalt hiperboli w swym zakrzywieniu niemal doskonaly? Czy wszechswiat cos chce przez fakt ten przekazac, Murazor, czy ktos moze inny? I jaka jest tresc tego "cos" i jaki jej stopien waznosci? Czy ktos mi odpowie, czy tez z dreszczem niepewnosci w niewiedzy zostane przez weekend, a byc moze i przez zycie cale?