Po pierwszym tomie "Wonder Woman" Rucki postanowiłem zaryzykować i sięgnąć po kontynuację z WKKDC, mimo że E. zapowiedział już premierę drugiego tomu z DC Deluxe. I sądzę, że była to bardzo dobra decyzja.
"Hiketeia" + te 19 zeszytów regularnej serii ze scenariuszem Rucki to bardzo solidne, mające swoją indywidualną specyfikę superhero.
"Hiketeia" ma ambicję nie tylko powierzchownego zmierzenia się z inną - w tym przypadku: antyczną - umysłowością i kulturą. Można to oczywiście odczytywać nie wprost i widzieć w owej opowieści metaforę problemów ze zrozumieniem i współżyciem pomiędzy współczesną Ameryką, czy nawet całą dzisiejszą cywilizacją Zachodu, a "obcymi". Przy czym śledzimy losy tychże "obcych" i to im towarzyszy nasza uwaga oraz sympatia. Sama historia Danielle jest już znacznie bardziej konwencjonalna i w gruncie rzeczy średnio mnie w tym komiksie zainteresowała.
Regularny run Rucki podobał mi się nawet bardziej, gdyż kontynuując perspektywę z "Hiketei" wprowadził wiele interesujących postaci i sytuacji. Bardzo podobało mi się np. to, że na początku Diany jest tak mało, ale że wszystko i tak się wokół niej dzieje. Że jest ośrodkiem świata i wydarzeń. W ten sposób autorzy budowali jej wizerunek jako prawdziwie charyzmatycznej "żony stanu", a każde jej pojawienie było prawdziwą atrakcją ożywiającą akcję. Kulminacja nastąpiła w faktycznie świetnych "Zamienionych w kamień" (zeszyty 206-210) - heroicznych i patetycznych, w dobrym tego słowa znaczeniu. Niestety, dalsze trzy zeszyty mocno od tego poziomu odstawały. Dotyczyło to także rysunków.
W ogóle w komiksach tych rysunki uważam za co najwyżej poprawne. Gładkie, trudno im coś zarzucić, ale niczym mnie nie ujmują i - przyznam - swoją zwyczajnością nudzą...
W tym miejscu muszę wyjaśnić dlaczego zakup kontynuacji z WKKDC uważam za dobrą decyzję. Chodzi o "zeszyt archiwalny", czyli "Wonder Woman" 92 z 1994 ze scenariuszem nieznanego mi Messner-Loebsa i rysunkami młodego Deodato jr-a!
Fabuła gna tutaj niczym "Wecky Races" i ma mniej więcej tyle samo sensu.
Natomiast Deodato jr., którego nigdy specjalnie nie lubiłem, okazał się wybitnym przedstawicielem liefeldoidów i na każdym niemal kadrze bez opamiętania rysował "Słoneczny patrol" w wersji turbo. Mamy tu takie np. obrazki:
Niedomyślnym podpowiem, co tu robią dziewczęta: analizują trasę wyścigu.
Najbardziej jednak urzekła mnie scena walki z niespodziewanym wirem wodnym, gdzie w wynikłych przy okazji zawodach "miss mokrego podkoszulka" ujawnia się zaskakująca, niemal dziecinna pruderia. Otóż podtopioną Dianę wyratowują koleżanki, ewidentnie stosując metodę usta-usta, ale faktu tego możemy się jedynie domyślać, gdyż zakamuflowano to stosując odpowiedni montaż halucynacji i retrospekcji, a potem widzimy tylko kadr, na którym jest już po wszystkim.
Na koniec okazało się jeszcze, że Deodato rok później sam adaptował ostatni kadr z tego komiksu do znanego nam dobrze z "Mega Marvel" "Thora":
Naprawdę z lektury tego zeszyty miałem wielką "pleasure" - trochę co prawda "guilty", ale jednak złagodzoną świadomością tego jak wyglądały początki "Wonder Woman", wychodzące spod ręki prof. Marstona...