Czy Jesse Owens był najpopularniejszym sportowcem Ameryki lat 30.? Nie?
Przyznam, że nie rozumiem. Jeśli nie był najpopularniejszy, tylko bardzo popularny, to czy czyni to moje rozumowanie nielogicznym? Czy zasada nie pozostaje taka sama? (Owens jako przykład, że to, iż jednostka z jakiejś grupy osiągnęła popularność, nie wyklucza, że ta grupa jako całość może być dyskryminowana w społeczeństwie.)
A nawet jeśli jakimś cudem unieważnia to ten mój konkretny argument, zawsze pozostają pozostałe cytaty z "Rodu M", które przytoczyłem.
Żeby nie robić tu totalnego off-topu: właśnie jestem po lekturze "Wojny bez końca". Moim zdaniem kompletna cienizna. Wygląda to na komiks skrojony pod ludzi, którym spodobali się kinowi
Avengers, żeby wciągnąć ich w historyjki obrazkowe. Dialogi silą się na śmieszność, ale daleko im do humoru z filmu, natomiast przeszczepianie relacji między filmowymi bohaterami na grunt komiksu i nawet ich przejaskrawianie (np. jeżdżenie po Hawkeye'u) wykrzywia w moim ujęciu charaktery postaci, do których przyzwyczailiśmy się z komiksów. Moim zdaniem Marvel powinien to wydać jako jakieś promocyjne "out-of-continuity". Może wtedy zgrzyt byłby mniejszy.
Mówiąc o zgrzytach - tłumaczenie "zgrzytnęło" mi parę razy, co składam na karb pośpiechu, w jakim Egmont przygotowywał ten album na premierę
Age of Ultron (i tak się nie udało). Oprócz "okrzyczanego" twórcy rzuciło mi się w oczy np. pozostawienie mil i stóp w polskiej wersji, choć stosowniejsze wydawałoby się przeliczenie ich na metry i kilometry. Poza tym "starkium", tak jak wszystkie pierwiastki, wypadałoby pisać małą literą, nawet jeśli w oryginale było inaczej.
Z tego powodu paradoksalnie cieszę się na opóźnienie "Nowej granicy" - już wolę dostać ją później, ale solidnie przygotowaną.