Wreszcie znalazłem czas doczytać drugi OHC
New Avengers Hickmana zbierający #13-23 i co tu dużo mówić, przeżyłem spore rozczarowanie zarówno pod względem oprawy artystycznej jak i samej fabuły.
Przede wszystkim fatalnie wypadł występ Simone Bianchi w pierwszych rozdziałach. Wszystko jest oczywiście kwestią preferencji, ale zmiana oprawy wizualnej jest tak radykalna, że odnosimy wrażenie obcowania z zupełnie innym komiksem, a nie kontynuacją historii. Niektóre z postaci przypominają plamy, są groteskowo wygięte, wyglądają paskudnie. Ciężko zachwycić się tutaj czymkolwiek, momentami pojawiają się problemy z rozszyfrowaniem głównych postaci z tych bazgrołów. Tak chyba nie powinno być? Prace Valerio Schiti i Keva Walkera w kolejnych rozdziałach również nie powalają. Zwłaszcza w przypadku tego drugiego postacie przybierają dziwne, nienaturalne pozy, niszcząc powagę sytuacji. Najlepiej wypadają rysunki Ragsa Moralesa, którym najbliżej do prac wcześniejszych rysowników czyli Steve'a Eptinga i Mike Deodato Jr. z Everything Dies i Infinity. Największym rozczarowaniem jest brak właśnie tych dwóch panów w powyższych rozdziałach. Moim zdaniem ich prace pasowały kapitalnie do tonu tej opowieści.
Osobną kwestią jest scenariusz zeszytów #13-23, w którym czuć zadyszkę Hickmana konceptem. Konceptem rozwleczonym do granic możliwości... a może przyzwoitości? Moim zdaniem najciekawszym elementem NA z Now jest wątek Black Swan. Jest to postać tajemnicza, wydająca się trzymać zawsze asa w rękawie. Najbardziej cenię momenty, w których bez ogródek uświadamia bohaterów (a przez to czytelników), że tak naprawdę nie wiedzą nic, a wielkie kryzysy i problemy są tak naprawdę rozmiaru mrówki.
Niestety w rozdziałach #13-23, takich scen nie ma prawie wcale, a historia tej postaci została zepchnięta na dalszy plan celem dalszego rozwijania wątków
inkursji na innych ziemiach (względnie ciekawe) i stale rosnącego konfliktu Namora z T'Challą. Ten ostatni robi się już dość nudny i bezsensownie przeciągnięty
. Jest w tym tomie kilka ciekawych momentów jak choćby
ten poświęcony ekipie superbohaterów wzorowanych na tych z DC
(analogiczny zabieg w Multiversity Morrisona) czy
rosnące napięcie przed podjęciem decyzji o zniszczeniu świata
. Ogólnie jednak seria powoli zaczyna cierpieć na syndrom Avengers z Now. O przyczynach całego procesu dowiadujemy się coraz mniej i coraz częściej przychodzi nam tylko biernie oglądać skutki. Powoli człowiek zaczyna się zastanawiać czy kiedykolwiek w końcu poznamy choć część odpowiedzi na zadane pytania czy "ambitna" historia strzeli nam pstryczek w nos pod koniec. A może taki był zamysł autora w celu powolnego zrównania się z Avengers w Time runs out? Absolutnym przegięciem jest za to ostatnia scena,
w której Thanos i jego zespół zostaje sprowadzony do roli pachołka sterowanego przez Namora
. Większej bzdury i niekonsekwencji nie czytałem już dawno, a sama historia została sprowadzona do roli prostej nawalanki. Ogromny niesmak i rozczarowanie.
Nie wiem czy jest sens dalej czytać przez Time runs out, aż po Secret Wars. Pewnie kupię, żeby postawić kropkę nad i w kwestii domknięcia tej historii. Ktoś czytał? Dalej będzie lepiej czy gorzej?