W ostatnim czasie przebrnąłem przez całe
Time runs out (Avengers+New Avengers) i
Secret Wars.
Na początek warto wspomnieć, że zeszyty New Avengers #24-33, zaliczają wzrost jakości względem dość mocno nieudanych moim zdaniem #13-23 (zwłaszcza paskudnych 13-15, które mnie wizualnie przyprawiały o wymioty), o czym pisałem jakiś czas temu w tym wątku. A dzieje się tak głównie dlatego, iż do gry wkracza postać
. Intryga nabiera rozpędu, kluczowe fakty zostają ujawnione. Na skutek nieustannie zaogniającego się i nieuchronnego konfliktu zyskują nawet zeszyty zwykłych Avengers #35-44, które czyta się o wiele lepiej (choć nie przesadzałbym
ostatni wątek ataku imperium Shi’ar na 616, które chwilę temu ocaliło im du*ę, wrzucony na siłę, a cała inwazja i odparcie ataku przeprowadzone pośpiesznie na kilku kartkach
). Obie serie zaczynają się dość mocno przenikać, na skutek czego całość czyta się bardzo sprawnie. Zdecydowanie dobra lektura.
Sam event Secret Wars dość dobry, choć odniosłem wrażenie niewykorzystanego potencjału. Jest tu oczywiście ogromna ilość smaczków i dopracowanych odwołań, ale mam tu na myśli bardziej główny wątek fabularny i potraktowanie niektórych z pobocznych (także postaci niestety) po macoszemu. A może jest to po prostu klasyczny przykład oczekiwań vs rzeczywistość? W każdym bądź razie, ja liczyłem na to, iż
postać i wątek Black Swan zostanie bardziej rozwinięty, będzie ona odgrywała jakąś kluczową rolę w historii, będzie to jej personalna podróż itd.
. Można było uczynić z tej postaci zupełnie nową siłę w uniwersum typu Thanos, Galactus itd. Tymczasem w sposób w jaki została potraktowany ta postać zasługuje na zbesztanie. Totalna marginalizacja (
sprowadzenie do roli nic nie znaczącego, ślepo wierzącego poplecznika, na dodatek jednego z wielu!
) i fatalne spuszczenie wody w klozecie w ostatnich rozdziałach. Tutaj spore rozczarowanie.
Nie inaczej ma się sprawa z głównym wątkiem Secret Wars a więc
objęciem przez Dooma statusu Boga
. I nie chodzi tu nawet o pomysł, bo ten jest dobry, tylko o wykonanie i samą wypowiedź historii. Moim zdaniem jest to lekkie cofnięcie w rozwoju postaci
Dooma. Samej rozgrywce na Battleworld brakuje większego pomysłu poza klasyczną nawalanką. Doom jest człowiekiem czynu, a nie słowa, a mimo to większość czasu spędził na pozwalaniu aby konflikt przybrał na sile. Moim zdaniem Hickmanowi zabrakło pomysłu. Początkowo myślałem, że to celowy zabieg i pod koniec okaże się, że cały Battleworld był tylko fikcją, testem Dooma, a może nawet zabawą. Ten, widząc kompletnie zdruzgotanego utratą rodziny i w sumie wszystkiego, Reeda Richardsa zrzekłby się całej mocy celem przywrócenia uniwersum do stanu poprzedniego. Osiągnął swój cel, udowodnił Reedowi, że jest od niego lepszy. Mało, że ocalił wszystko, złamał swojego przeciwnika i jeszcze zrzekł się mocy. W ten sposób Doom stałby się postacią, operującą na zupełnie innym poziomie niż reszta villainów i bohaterów. Ale tak się nie stało. Mamy tu klasyczną dywersję, głupawą nawalankę pod koniec i siłę wyższą, która sama zadecydowała o triumfie dobra nad złem. Szkoda.
Dla mnie niewykorzystany potencjał, ale ogólnie myslę, że jeden z lepszych eventów Marvela ostatnich lat i polecam.