Świeżo po pierwszym (z dwóch jeśli dobrze kojarzę?) trejdzie "The Vision: Little worse than a man" Toma Kinga stwierdzam, iż to bardzo dobry komiks jest.
Vision zaczyna normalne życie. Rodzina, mały domek, praca w Avengers.
Spodziewałem się, że będzie tu sporo standardowych żartów w stylu "hohoho, jak to ten śmieszny robocik nie rozumie jak działa świat ludzi". Tymczasem King rozumie, że inny nie znaczy głupszy ani gorszy. Owszem, widzimy, że normalność to dla ludzi i syntetyków niekoniecznie to samo, ale nigdy nie skręca to w stronę głupiej komedyjki. Bohaterowie podają bardzo dokładne godziny i czasy trwania różnych wydarzeń, używają słownikowych definicji, specyficznie reagują na silne emocje. Masa takich małych rzeczy, dzięki którym szybko wchodzi się w odmienność świata syntetyków. King bardzo szybko mnie przekonał, że powinienem kibicować różowemu robocikowi, co nie udało się żadnemu innemu scenarzyście. Ale też dużo historii, gdzie Vision byłby więcej niż tłem, nie czytałem. Autor zmyślnie (i na szczęście bez pośpiechu) konstruuje historię wrzucając co jakiś czas jedno-dwuzdaniowe sugestie dokąd zmierzamy i że nie są to wcale wesołe rejony. Nie jest to żadne nowatorstwo, ale pobudza syndrom jeszcze jednego zeszytu.
Rysunki są sympatyczne, w stonowanej kolorystyce. Prosty i czytelny układ kadrów pasuje do "domowo-rodzinno-creepy" klimatu. Okładki są śliczniusie.
No, dobry komiks to jest.
Od Ms. Marvel i wcześniej Hawkeye'a nie czytałem tak dobrego superhero.
Kilka razy przy pojawieniu się nowej postaci mamy "Behold the..."