Szybkie recenzje, a właściwie to oceny ostatnio przeczytanych przeze mnie tomów:
X-men - Nowa Geneza (w sumie przeczytana już ponad miesiąc temu) Całkiem fajne czytadło. O ile 3 pierwsze numery (annual i 2 numery regulanej serii) odbierałem jako bardzo infantylne (walki bez ładu i składu z wielkimi rakami i ludźmi-gorylami czy co tam było) i obawiałem się, że zamęczę się tym tomem, o tyle od numeru 96 natąpiła - jak dla mnie - nagła przemiana. A było to w numerze, który zapowiadał się jako jeszcze większy crap niż poprzednie (walka z demonem z piekła czy jakoś tak) - czyżby miało to coś wspólnego ze zniknięciem Weina ze stopki, co miało miejsce w tym właśnie numerze? W każdym razie - od tego numeru ciągle widać budowanie przez Claremonta nici coraz to nowych wątków, relacje między bohaterami, a także sposób narracji, który całkiem mi się spodobał (ta charakterystyczna rozmowa narratora z postaciami)... i nawet sama walka z demonem (tak jak i późniejsze walki) była przeprowadzona jakby sprawniej...
Rysunki - dla mnie też całkiem OK (oczywiście bez jakiegoś szału).
Oczywiście - nie jest to jakieś wybitne dzieło dla mnie, mistrzostwo świata, też bywały momenty, które lekko przynudzały... ale ogólnie mam dobre wrażenia z tego tomu i polecam go.
Muszę w końcu zacząć dalszy ciąg runu Claremonta (w Essentialu Mandragory), bo zrobiłem sobie przerwę po skończeniu tomu z WKKM. Szkoda, że w czerni i bieli, ale już zaraz zacznie się Byrne, a jego rysunki uwielbiam
Moja ocena całościowa tego tomu (w szkolnej skali 1-6): 4+
Początki Marvel - lata 60. - strasznie wymeczył mnie ten tytuł. Dosłownie. Nie należę do osób, które zwracają jakąś szczególną uwagę na to, że "dany numer jest pierwszym, w którym pojawiła się taka i taka postać". A dla mnie to było jedyne co ten tom miał do zaoferowania.
Scenariusze komiksów mocno infantylne i postarzałe. Co ciekawe - najlepiej czytało mi się chyba Daredevila, niewykluczone, że przyczyniły się do tego rysunki - lekka i "niezobowiązująca" kreska (wiem, że popełniam świętokradztwo, ale rysunki Kirbiego i jego dość "ciężka" kreska jeszcze bardziej utrudniały mi odbiór historii, a lepiej czytało mi się te nienarysowane przez niego - Daredevila właśnie czy Iron Mana). Były też lepsze momenty w X-Men (Stanowi Lee zdecydowanie lepiej wychodzi tworzenie życia i rozterek bohaterów niż walk i intryg) czy w Iron Manie. Widać było, że Stan stara się też coś ciekawego w Hulku stworzyć. Z kolei ten komiks z pierwszym pojawieniem się Wasp czy F4, ale też Capa - wyjątkowe ciężkie i męczące dla mnie.
Polecam jedynie osobom, które byłyby zainteresowane przekonać się jaka była geneza tego czy innego bohatera.
Moja ocena tego tomu (w szkolnej skali 1-6): 2+ (wliczając w to i doceniając fakt, że dowiedziałem się kilku rzeczy o genezie bohaterów, których wcześniej nie wiedziałem, co trochę podniosło ocenę).