"Pieśni..." mam, ale jeszcze nie czytałem. Zapoznałem się za to z "Metropolis" i... cóż, mam mieszane odczucia.
Długo nosiłem się z zamiarem przeczytania dzieła Tezuki i wiele po nim oczekiwałem, jednocześnie zdając sobie sprawę z jego wieku. Ogólnie rzecz biorąc, jest to ciekawa lektura, ale raczej w ramach poznania komiksu z dawnych lat, niż jako ponadczasowe dzieło.
Kreska Tezuki jest mocno inspirowana Disneyem (momentami autor odnosi się nawet do niego wprost), co ma pewien urok, ale jednocześnie sprawia, że trudno traktować mangę poważnie. Autor potrafi też dość swobodnie podchodzić do kolejności kadrów, czasem bez ostrzeżenia przeskakując do układu pionowego.
Narracja idzie w parze z kreską, co powoduje, że nie wiadomo, jak ten komiks odczytywać. Niby nie jest to pozycja dla dzieci, a jednak jest trochę infantylna. Żeby czerpać jakąkolwiek przyjemność z lektury, trzeba jednak brać poprawkę na jego wiek - manga środkami wyrazu i narracją przypomina przedwojenne komiksy europejskie. Manga bywa przegadana, a akcja łopatologicznie wyjaśniana, ale ma to swój urok. Szczególnie, że Tezuce nie brakowało pomysłów i w "Metropolis" dzieje się naprawdę dużo.
Tłumaczenie nieco kuleje. Widać, że polskie wydanie było przygotowywane przez maleńkie wydawnictwo. Nienaturalne dialogi być może występowały też w oryginale sprzed ponad pół wieku, ale już problemy z apostrofami przy odmianie imion bohaterów to ewidentnie wpadka tłumacza. Nie udało się też wybrnąć z kwestii dwupłciowości androida - w polskiej wersji jest on rodzaju męskiego.
Podsumowując, interesujący komiks-ciekawostka, swego rodzaju podróż w czasie pozwalająca zobaczyć, jak zmienił się sposób opowiadania w mangach przez kilkadziesiąt lat.