Leniuch ze mnie, więc na ustawianie Druilleta do zdjęcia mnie nikt nie namówi, tym bardziej, że tego rodzaju aktywność byłaby w przypadku tak wielowymiarowego dzieła swoistą profanacją (zwłaszcza przy moim talencie do kadrowania). Na przyznanie się do głębokiej lekturowej satysfakcji chętnie się jednak zdobędę.
Zjawił się zatem w mym życiu tom ów. I pilne sprawy przestały być pilne, przynajmniej do momentu, kiedy nie zamknąłem tego niepowtarzalnego albumu. Kłębi mi się to jeszcze wszystko pod czaszką i z racji tych pilnych spraw, które Druillet z Falubertem odsunęli na kilka chwil na dalszy plan, ale nie unieważnili ich przecież, porządkować wrażeń w piśmie w tej chwili nie mogę. Daję jednak niniejszym wyraz przekonaniu, że jest to księga przepastniejsza niż wskazywałyby na to ramy tej niesfotografowanej ostatecznie okładki. Piękna rzecz!