Tak trochę na marginesie:
jednym z objawów marvelovej eventozy jest to, że nie ma dobrego sposobu na czytanie ich eventów.
Można czytać samą główną miniserię i wówczas, nawet mimo ciekawych pomysłów, ma się wrażenie luk, nadmiernego pośpiechu, pojawiania się i znikania postaci oraz ogólnej głupawości.
Można czytać wszystko, co zazwyczaj powoduje tylko irytację na niepotrzebne wątki, dekompresje, zbędne zeszyty, rozwlekłość i niekonsekwencje. Do tego większość tie-inów tylko symuluje, że coś się w nich dzieje, bo istotne wydarzenia mogą nastąpić i tak wyłącznie w głównej miniserii.
Dlatego w ogóle nie lubię tych nieszczęsnych eventów.
Kiedy już je czytuję, próbuję wypracować rozwiązanie pośrednie: czytać główną miniserię oraz jedną, a najwyżej dwie (zidentyfikowane wcześniej jako kluczowe) serie poboczne.
Np. w przypadku "Civil War" świetnie mi się sprawdziło czytanie głównej mini oraz "The Amazing Spider-man" Straczynskiego (wraz z prologiem "Mr. Parker Goes to the Washington"). Najważniejsze wątki zostały odpowiednio pogłębione, a historia nie wlokła się jak rozdeptana meduza.
A kiedy ostatnio przed filmem odświeżyłem sobie samą główną miniserię, aż byłem zdumiony jakie to było słabe...