To tak parę słów o Surferze (skoro nikt nie czytał ;P). Do ramotek mam sentyment i rozbudowane dymki, czy długaśne monologi w niczym mi nie przeszkadzają. Pod tym względem o nic się czepiał nie będę. Co więcej - czytało mi się to lepiej niż np. pierwszy tom "Nick Fury", który był przeładowany naiwnościami i tandetą. Także tutaj tego (aż tyle?) nie ma. Natomiast co mi ewidentnie zgrzytało to przejaskrawione rozpisanie ról: Surfer posągowy, prawie że ideał, Ziemianie - tępa i nienawistna tłuszcza (z wyjątkiem wykluczonych społecznie i dlatego rozumiejących los wygnańca/więźnia). Jasne. Zwracamy uwagę na to kiedy rzecz była pisana, ale mimo wszystko łopatologia bije po głowie.
Poza tym czuć tutaj taki nostalgiczny (przynajmniej jak dla mnie) klimat lat 60-tych/70-tych, który bardzo mi pasuje ze względu na szczenięce wspomnienia z czasów pasjonowania się produkcjami typu "Kojak" czy "Ulice San Francisco". Pewnie stąd ta ramotkowatość (o ile nie jest przesadna) całkiem mi leży. W każdym razie ten tom oceniałbym wyżej niż np. "FF: Sądny dzień". Jeżeli wzmiankowana Fantastyczna 4 Wam nie przeszkadzała to można wziąć.
Generalnie jedyna historia, która mi nie przypasowała to ta z Thorem, ale do Asgardczyków i magii w Marvelu jakoś nie mogę się przyzwyczaić. Poza tym jest ok.