Bardzo się cieszę z okazji do ciekawej dyskusji. Przy okazji przepraszam, że nie wypowiedziałem się wcześniej, ale ostatnio z uwagi na natłok zajęć bywam tu znacznie rzadziej. Zagadnienie jest interesujące i mam w jego zakresie parę przemyśleń - przy czym rzecz jasna są to moje opinie osobiste, a nie jakieś "absolutne prawdy objawione" sekretnego bractwa zawodowych tłumaczy (które niestety nie istnieją, a jeśli istnieją, to chyba jestem jeszcze za młody stażem, by mi je zdradzono
).
Tak więc zaczynając od kwestii ogólnych: gorąco popieram, Anionie, Twoją inicjatywę wypracowania pewnych zasad działania w tym zakresie. Sądzę jednak, że powinny one przybrać formę raczej ogólnych wytycznych niż sztywnych zaleceń. W wypowiedziach w tym temacie przewijał się często postulat logiczności tłumaczeń. Otóż trzeba pamiętać, że sam język nie jest całkowicie logiczny (dlatego możemy m.in. trzymać rzeczy "w ręku", oglądać "sportsmenki" i czytać o "Eskimosach"). Tłumaczenie także nie jest nauką ścisłą - przynajmniej według dominującej obecnie narracji akademickiej*. Dlatego uważam (jak zaznaczałem już parę razy w różnych postach), że w tego typu zagwozdkach najwłaściwsze jest indywidualne rozpatrywanie każdego przypadku. Generalne zasady postępowania to rzecz jak najbardziej uzasadniona i przydatna, pozwolą bowiem załatwić większość mniej problemowych terminów. Należałoby jednak być stale gotowym do odstępstwa od tych reguł w uzasadnionych przypadkach (jak choćby unikanie "kulawych" tłumaczeń czy ilość miejsca w dymku, o czym Anion wspomina i co wskazuje, że nie ma tu mowy o "logiczności absolutnej").
Innym czynnikiem, który może mieć takie odstępstwa motywować, jest według mnie ogólna funkcja tekstu. W "Martwych prezydentach", o ile dobrze pamiętam, pojawiały się odniesienia np. do IPN-u i Caritasu. Biorąc pod uwagę cel i specyfikę tego tekstu (zakręcony i zwariowany humor z nagminnym mruganiem do czytelnika) uważam ten zabieg za uzasadniony. Wyobraźmy sobie "Shreka", w którym zachowano by wszystkie oryginalne aluzje kulturalne i nie dodano żadnych polskich odniesień! Nie ulega wątpliwości, że nie śmieszyłby on tak jak nasza wersja. To spostrzeżenie może też rozciągać się właśnie na kwestię przekładu nazw własnych: tłumacz w komiksie humorystycznym mógłby pozwolić sobie na większą liczbę spolszczeń niż w historii poważnej.
Bardzo duży nacisk jednak położyłbym na kwestię spójności w polskich wersjach komiksów. Sądzę, że zachowywanie ugruntowanych tłumaczeń nazw własnych znacząco wzmacnia komunikatywność tekstu, dlatego też cieszę się, że Anion nadmienił, że opracowywane przez niego zasady odnosiłyby się tylko do terminów, które nie mają jeszcze ustalonych przekładów. Moim zdaniem zmienianie przyjętego tłumaczenia nazwy własnej tylko dlatego, by pasowało ono do jakichś reguł przyjętych przez danego tłumacza, byłoby działaniem nie do końca uzasadnionym. Jeżeli bohaterowie nagle zaczynają nazywać się w inny sposób, czytelnik doznaje lekkiej dezorientacji (a czasem także irytacji w stylu "nie mogą się ci ludzie dogadać?" albo "przyszedł nowy i nie chciało mu się przejrzeć starych tłumaczeń")**. Jest to silniejsze w wypadku tzw. "niedzielnych" czytelników - osób, które nie wyszukują szczegółów w internecie i nie mają szerszej wiedzy o danym uniwersum. Warto przypomnieć tu o takiej perspektywie, skoro dyskutujemy tu jako osoby, które w temacie siedzą.
Oczywiście, czasami odejście od przyjętego przekładu jest konieczne, na przykład w skrajnych przypadkach zdecydowanie niecelnych tłumaczeń (jak choćby nazwy z pierwszych TM-Semiców czy sprawa "Rzeczy-Stwora"). Bywa też, że w użyciu była już więcej niż jedna wersja danej nazwy - wtedy z musu trzeba odrzucić tę gorszą, mniej uznaną itd. Jednak według mnie do takiego działania muszą zaistnieć naprawdę solidne podstawy (ogólnie rzecz biorąc, zgadzam się z radefem i Szczochem w tej kwestii). Zasadniczo z olbrzymią radością powitałbym istnienie jakiegoś branżowego rejestru nazw własnych, z którego mogliby korzystać przekładający komiksy superbohaterskie, aby dbać o spójność. Może ktoś posiadający spory zbiór polskich komiksów mógłby popracować nad jakimś zestawieniem dla tłumaczy?
Istotną kwestią są też, jak tu zauważono, względy licencyjne. Czasem, o ile mi wiadomo, licencjodawca zastrzega sobie określony sposób tłumaczenia danego terminu, np. by zapewnić rozpoznawalność innym swoim produktom z takim logo. Bywa też, że bardzo popularny przekaz z innych mediów wyprze w zbiorowej świadomości inne wersje i zacznie obowiązywać w komiksach - po dzikim sukcesie filmu mamy już praktycznie tylko "Avengers", choć wcześniej dość często zdarzali się "Mściciele" (choćby w świetnej kreskówce "Avengers: Earth's Mightiest Heroes" - "Mściciele: Potęga i Moc"). W pewnej mierze odnosi się to także do "Fantastycznej Czwórki".***
Sugerowany przez Aniona subiektywizm i "niekulawość" tłumaczeń w języku polskim są ważne. Nawet bardzo. Moim zdaniem, dobre brzmienie i naturalność tłumaczenia powinny przebijać wyżej wspomniane "ogólne zasady" - co zresztą widać w propozycjach Aniona, gdzie generalne wytyczne są modyfikowane (np. w nazwach grup z "of"). Widać to było też w wypadku "Vulture'a" (choć tu nie do końca jestem przekonany do "Sępa"). Dlatego także wolałbym choćby "Fantastyczną Czwórkę" od "Fantastic Four", ponieważ wygodniej operuje się tu nazwą skróconą. Możemy pisać "Czwórka została na miejscu"; "musimy to powiedzieć Czwórce", a z kolei "Four została/li/ło (?) na miejscu", "powiedz to Four" rodzi już pewne problemy. Pokrewnym czynnikiem jest ewentualna zmiana rodzaju gramatycznego w przekładzie, która może, choć nie musi, przemawiać za pozostawieniem nazwy oryginalnej.
Warto też zauważyć, że angielskie nazwy niejako "nakierowują" czytelnika na anglosaską kulturę, dodają swego rodzaju "obcego sznytu" i przypominają, że całą historię oglądamy przez swego rodzaju filtr amerykańskich odbiorców. Dlatego nie byłbym z zasady przeciwko używaniu takich nazw w odniesieniu do takich bohaterów obcych jak choćby Titanium Man czy Black Panther****, tym bardziej, ze skoro funkcjonowali na arenie międzynarodowej, musieli sobie przygotować jakieś angielskie wersje własnych pseudonimów (np. Czarna Wdowa, gdy przeszła na stronę USA).
Ogólnie rzecz biorąc, takie względy przemawiają przeciwko bezwzględnemu stosowaniu zasad i absolutnej logice. Dlatego też niestety, nie za bardzo mogę zgodzić się ze zdaniem Aniona, które padło tu w ferworze dyskusji:
To nie ma się "podobać, bo tak się przyzwyczaiłem". To ma być w miarę logiczne.
przynajmniej nie w wyrwanym z kontekstu, dosłownym znaczeniu - to jest nie sądzę, aby zgrabność nazw można było poświęcać w dążeniu do logiki, której i tak w stu procentach nie osiągniemy.
Szlag, strasznie się rozpisałem. I kto to przeczyta?
Chciałem jeszcze sypnąć garścią bardziej szczegółowych uwag do propozycji z postu Aniona i moich własnych pomysłów, ale to już byłoby przegięcie. Postaram się coś o tym skrobnąć w najbliższych dniach, jak uda mi się wygospodarować trochę czasu. W każdym razie ogromny szacun dla twórcy tematu za poruszenie kwestii i za zaangażowanie wkładane w pracę tłumacza.
---------------------------------------------------------------------
* Eugene Nida pisał co prawda w latach 60. o "science of translating" i zbieżne poglądy pojawiały się w ujęciach inspirowanych gramatyką generatywną Chomsky'ego, jednak dziś przekład postrzega się raczej w kontekście kulturowym, społecznym lub kognitywnym.
** W przypadku komiksów Disneya tłumaczenie nazwy tej samej postaci na różne sposoby wywoływało we mnie właśnie najpierw lekką dezorientację, a gdy podrosłem - irytację
*** Mała uwaga na boku: "Wilk" z polsatowskich "X-Men" stał się już "Wolverine'em", gdy pojawił się w tytule własnego filmu (w poniedziałek będzie na Polsacie
)
**** Zakładam cały czas, że propozycje ich przekładu przedstawione przez Aniona są czysto teoretyczne, ponieważ sam zauważył, że zasady mają odnosić się tylko do terminów jeszcze nietłumaczonych (a "Black Panther", "Watcher" czy "Fantastic Four" do takich nie należą)