Trudno powiedzieć, bo to chyba nie chodzi o jakość tylko zmęczenie materiału. Plague of frogs czytało się fajnie, bo to był inny aspekt Mignolaverse. Potem było 46-48 ale to nie jest jeden cykl tylko zbiór. Tego nawet w sumie dobrze nie pamiętam, poza tym, ze tyłka nie urwało. A Hell on Earth też miało fajne momenty, epickie wręcz rozmiary katastrofy etc.. ale po prostu ciągna to za długo. Mam wrażenie, że ciągle czytam to samo, a jedyne co sie zmienia to ilość odwołań które muszę pamiętać. Dość powiedzieć, że po jakimś czasie czekałem znacznie bardziej na Nowego Witchfindera czy nawet Lobster Johnsona niż na BPRD czy Abe Sapien (to już jest naprawde bore-fest)