Ja się zaczynam po prostu obawiać, że formuła komiksów superhero (tych masowych), zaczyna mi sie po prostu przejadać i przestaję znajdować w nich zainteresowanie. O ile pojedyncze historie - najczęściej te kanoniczne, bądź po prostu pop.......ne, czy dekonstruujące konwencję - wciąż wywołują u mnie szybsze bicie serca, o tyle kolejne eventy wywołują we mnie wyłącznie znużenie. Jeszcze całkiem niedawno łykałem jak pelikan każdą peleryniadę, dziś stosuję coraz ostrzejszą selekcję. Z tego tytułu AvX odpada. (...)
Też tak miewam. Ale mi przechodzi.
A AvX budzi moją sympatię (podobnie jak większość dużych wydarzeń) na marginesach, czyli w zeszytach, które kolekcyjne wydanie niestety omija. Przede wszystkim "Wolverine & the X-Men" i wybrane zeszyty napisane o Avengers przez Bendisa zasługują tu na uwagę, niektóre zresztą warte przeczytania i bez znajomości głównej serii. To, jak na przykład "W&X-men" 12 gra z "Avengers" 29, to jeden z powodów, dla których estetyczne zjawisko zwane superbohaterszczyzną ma we mnie niezmiennie oddanego czytelnika. Sprytnie w tym miejscu zmontowana historia nie przestaje się przez to rozłazić oczywiście w kilku innych, ale na tego rodzaju projekty patrzę w tej kwestii z umiarkowanym fanatyzmem. I po prostu cieszę się tym, co udaje się ugrać zaangażowanym w projekt twórcom, których lubię.
W głównej serii jest Romita Jr, który ma tu swoje momenty, a z tomu, który dziś trafił do kiosków, zeszyty #1 i #3 są czymś więcej niż tylko zwornikami dla wątków pobocznych. Pierwszy AvX: VS też jest sympatyczny. Potem już wiemy, w co gramy.
Posłowie szału nie robi. Z jakichś powodów jego autorzy upierają się, że "Wojna domowa" jest wydarzeniem z 2000 roku.