Ja kupiłem "Kota Krejzola". Trochę z ciekawości, bo moja wiedza komiksowa jest bardzo niska. Ale zawsze lubiłem "stare czasy". Lubię czarno-białą fotografię, obejrzałem parę niemych filmów ("Męczeństwo Joanny d'Arc" jest w dziesiątce ulubionych filmów), czasem posłucham Bacha. Więc taka staroć jak "Krazy Kat" nęciła mnie od początku. Ponadto forum Gildii czytam, odkąd usłyszałem, że niejakie Fantasmagorie wydadzą "Rachel Rising". Byłem już wtedy wciągnięty w "The Walking Dead", od którego rozpocząłem przygodę z komiksem, przeczytałem "Kaznodzieję", zabierałem się za "Kick-Assa" i szukałem dalej. Na krótkiej liście życzeń znalazło się "Rachel Rising", więc temat niniejszy śledziłem z zainteresowaniem na bieżąco od prawie pierwszej strony, a przeczytałem chyba cały. Kibicowałem nowemu wydawnictwu, sprawdzałem każdy wymieniony tutaj komiks (a trochę tego było), no i trochę chciałem wesprzeć wydawnictwo portfelem. Dlatego kupiłem też m.in. "Wstrząs", chociaż nie cierpię krótkich form.
"Kot Krejzol" ma kilka zabawnych momentów, czasem zachodziłem w głowę, jak to wyglądało w oryginale, bo idealnie pasowało do obrazków, a żart opierał się na podobnym brzmieniu kilku słów (chciałem znaleźć przykład z co najmniej czterema dymkami, ale coś mi trudno idzie). Oczywiście, większość to były suchary na miarę pana K.S. z "Familiady". Na przykład: Krejzol pyta Ignatza, czy wszystkie żaby skaczą, a po uzyskanej odpowiedzi martwi się, czy nie zaczną im podskakiwać. Jak by to mogło być w oryginale? To drugie słowo potoczne, ciężko mi uwierzyć, że idealnie pokrywało się to z oryginałem. Chociaż może?
W innym miejscu Krejzol nie potrafił rozróżnić Tygrysu od tygrysa. W j. angielskim to różne słowa, ale nie w j. hiszpańskim, więc może też nie najlepszy przykład. Na szybko znalazłem jeszcze komiks, w którym Krejzol zastanawia się, co to znaczy "Sine qua non", a gdy poznaje znaczenie dwóch ostatnich słów, dziwi się, jak to może być sine.
Najłatwiej byłoby zalinkować oryginalną planszę z komiksem, których sporo w dużej rozdzielczości w necie, i przepisać tłumaczenie z polskiego wydania. Mogę to zrobić za parę dni, bo teraz już spadam, a jutro wyjeżdżam na dwa dni. Zrobiłbym to teraz, bo znalazłem plansze do porównania, ale nie chce, żeby mi ktoś coś o prawach autorskich gadał. Jeśli zaś to dozwolone, to mogę zrealizować swój pomysł, bo to przemówi lepiej niż najlepsza krytyka. Moim zdaniem, na ile zrozumiałem straszliwie zniekształcony język oryginału, tłumacz poradził sobie bardzo dobrze.
A jeśli chodzi o samo wydanie, to papier sprawia wrażenie starego, co przy wydawaniu takich staroci postrzegam jako plus. Literki i rysunki przy komiksach zbudowanych z więcej niż czterech obrazków zdecydowanie za małe. Oczy się męczą. Format oryginału musiał być jeszcze większy.
Ostatnia uwaga: zastanawiano się tu, jakiej płci jest tytułowy kot. Używa on wprawdzie w przekładzie form męskich, ale z drugiej strony burzy się, gdy zostanie nazwany kocurem, a w innym miejscu chce być królową balu. A gdy mu Ignatz mówi, że to miejsce już zajęte, to decyduje się na króla balu (co powoduje u myszy wstrząs tak silny, że mdleje). No i uderza do Ignatza, który jest żonatą myszą.