Trzeci miesiąc z kolei nadrabiania kolekcji, dzięki czemu jestem już niemalże na bieżąco z WKKM i WKKDC, za to z SM jestem w gęstym lesie, ale w bieżącym miesiącu chyba odpocznę trochę od trykotów i postaram się nadrobić zalegające stosami nieprzeczytane europejskie komiksy. Tak czy siak:
1. Najlepszy przeczytany: "Robin-Rok Pierwszy" ciężko mi się wypowiedzieć o tej pozycji inaczej niż w samych superlatywach. Fabuła napisana przez Chucka Dixona weterana gothamskiego pobojowiska i Scotta Beatty'ego (nie znam) jest wprost urzekająco retro-cudowna, retro w sensie czerpiąca garściami z najlepszych cech tych starych historii a nie najgorszych. Komiks jest podzielony na 4 części, co prawda połączone ze sobą fabularnie, ale każda opowiadająca inną historię z którego to powodu można czytać je bez problemu oddzielnie. A co poza tym w środku? Wszystko co fanowi Batmana i Cudownego Chłopca potrzebne do szczęścia, klimat zepsutego, skorumpowanego Gotham, dobrze ukazane relacje pomiędzy Brucem i Dickiem nie oparte na zupełnie zdrowych zasadach, Batmana tak zafiksowanego na punkcie walki ze zbrodnią że sprawia wrażenie tylko nieco mniej szurniętego niż jego oponenci (to jak postępuje Bruce po spotkaniu z Dwiema Twarzami jest nie tylko nienormalne ale i amoralne - jak dla mnie to wielka rysa na pancerzu naszego Mrocznego Rycerza - KUPUJĘ TO ZA DOLARA), komisarza Gordona wygrażającego Nietoperzowi, starych wrogów w końcu nie tylko groźnych ale i z powrotem autentycznie obłąkanych jak na pensjonariuszy Arkham przystało, wskazanie palcem pewnych problemów społecznych i Alfreda który w pewnych sytuacjach przejmuje na siebie rolę narratora, pełnego troski o swoich przybranych synów i jednocześnie pełnego wątpliwości czy nie wypuścił na ulice lekarstwa gorszego niż choroba. Żeby nie było niejasności scenariusze są prościutkie z jasno wytyczonymi początkiem, rozwinięciem i zakończeniem, dlatego szukający tutaj fabuły pokomplikowanej jak w "Strażnikach" nie mają raczej czego szukać, historyjki kojarzą się raczej z kolejnymi odcinkami "Batman - Animated Series". Wrażenie to potęgują jeszcze rysunki, proste, kreskówkowe mocno w stylu Cooke'a aczkolwiek mają swój własny styl (Batman rysowany jak w Złotej Erze mniam). Ich radosna bajkowa kreska w połączeniu z mocną momentami przygnębiającą i brutalną fabułą tworzy dziwaczny dysonans dzięki któremu,, mamy cały czas wrażenie że to co widzimy i czytamy uwiera nas jednocześnie w głowę i w mózg a takie Gotham powinno właśnie być. Najlepsza pozycja batmanowa jaką czytałem od bardzo dawna i jednocześnie dla mnie najlepsza pozycja z wydanych dotychczas w ramach kolekcji 9/10.
Drugi najlepszy: "Na tropie Catwoman" kontynuacja, chociaż niebezpośrednia tomu wydanego wcześniej i choć jest trochę słabiej niż w poprzedniku to i tak jest świetnie. Komiks podzielony na dwie części w pierwszej Catwoman poluje na seryjnego mordercę prostytutek i znowu mamy autorów podglądających przez lupę (chociaż z bardzo daleka) problemy naszego społeczeństwa w drugiej klasyczną dla chandlerowskiego czarnego kryminału historię wypełnioną morderstwami, skorumpowanymi glinami, prywatnymi detektywami i nieco gejowato wyglądającymi milionerami - bossami półświatka. Pierwsza część jest słabsza, zakończenie rozczarowuje a czarny charakter jest wymyślony strasznie kretyńsko, ale czyta się szybko bez znudzenia a sama historia jest ważna z punktu rozbudowy charakterologicznej Seliny. Druga zwłaszcza to dla wielbicieli sensacjo-kryminału to już ekstraklasa. Rysunków omawiać nie muszę rysował Darvyn Cooke a jaki jest koń każdy widzi, facet zawsze grał w pierwszej lidze może nie był kandydatem na mistrza ale miejsce premiowane grą w pucharach było w jego zasięgu. Oprócz kolekcji po trykoty sięgam naprawdę rzadko, ale coś czuję że kolejne tomu "Catwoman" wydanej przez Egmont wylądują na mojej półce. No i pytanie mam dlaczego (wnioskując po tym komiksie i tym opisanym jeszcze wyżej) poboczne serie Batmana są wszystkim tym czym powinna być a czym nie jest główna seria? 8/10 (z małym plusikiem).
2. Zaskoczenie na plus "Liga Sprawiedliwości - Gwóźdź". Nie to żebym się spodziewał słabej historii, ale gdzieś tu wyczytałem niezbyt pochlebną opinię jednego z użytkowników a i jak wspomniałem wcześniej niespecjalnie przepadam za drużynowymi tytułami także wymagań specjalnych nie miałem. A co dostałem? Fajną wciągającą historię zaliczającą się do linii Elseworld (ja ją osobiście bardzo lubię takie historie pod warunkiem, że to jednorazowe wystrzały bez mieszania postaci z różnych światów) dzięki czemu autor może sobie pozwolić na spore odstępstwa od kanonu a tutaj autor sobie pozwala na bardzo dużo i chwała mu za to, bo wyszło świetnie. Ogólnie fabuła opiera się na pomyśle ukazania świata DC w którym nie istnieje Superman (wytłumaczenie tytułu mamy na początku) i nie będzie spojlerem jeżeli podpowiem że wcale ten świat nie wygląda lepiej, a wręcz przeciwnie, klimat historii jest raczej dystopijny (przepadam za takimi historiami szkoda że Davis trochę silniej tego nie zaakcentował), mocno opowieść się kręci w koło tematu tolerancji ale w ten lubiany przeze mnie sposób poszanowania i akceptacji dla inności a nie wciskania pi****letów o tym, że wszyscy jesteśmy tacy sami, kolejny plusik. Rozwiązanie akcji jest nieco głupie moim zdaniem, ale trzeba przyznać że nie przeszkadza za bardzo a jest dosyć zaskakujące. Scenarzysta jest jednocześnie rysownikiem i wychodzi mu to nieźle kilka kadrów jest bardzo słabych ale kilka robi naprawdę spore wrażenie, nie jestem raczej fanem takiego rysowania ale tutaj jest naprawdę dobrze, jak ktoś lubi typowe superhero rysowanie to pewnie oceni jeszcze wyżej. (naciągane ale jednak) 8/10.
Drugie zaskoczenie "Green Lantern-Geneza". Zauważyłm , że Geoff Johns cieszy się na tym forum sporą dozą sympatii i popularności a ja nie mogę o sobie powiedzieć znam faceta tylko z "Avengers - Impas" o którym w momencie przewrócenia ostatniej strony nie potrafiłem powiedzieć ani jednego słowa i trzech pierwszych tomów "Ligi Sprawiedliwości" wyraźnie skierowanej do bardzo młodego czytelnika, także nie w moich klimatach klimatach. A tu niespodzianka Zielona Latarnia jednym wielkim hołdem dla bardzo lubianego przeze mnie Szmaragdowego Świtu wydanego niegdyś przez TM-Semic, ktoś kto czytał tamtą historię nie poczuje się absolutnie zaskoczony tą chociaż postacie są pozmieniane, dorzucony Sinestro (świetny występ naprawdę widać dlaczego gość przynajmniej do pewnego momentu był najlepszy z najlepszych) w roli mentora Hala Jordana i lekkie przesunięcie akcentów kosmicznych na telenowelowato-dramatyczne. Graficznie jest w porządku styl standardowo superbohaterski, ani nie zachwyca ani nie razi jest po prostu całkiem nieźle. Największa zaleta tego komiksu jest jednocześnie jego największą wadą, ten komiks jest tak sprawnie rzemieślniczą pracą i tak ściśle trzymającą się kanonu, że brakuje mu tej niezbędnej dozy oryginalności żeby określić go jako świetny, brak jest tego pazura i odrobiny artystycznego szaleństwa. Ale po lekturze muszę przyznać, że następnym razem spojrzę na Johnsa łaskawszym okiem skoro już mi udowodnił że potrafi napisać wciągającą historię. Panie i panowie wydawcy może więcej johnsowej Latarni? 7/10
3. Najgorszy przeczytany "Wonder Woman - Raj Utracony". Jedyne co w tym komiksie jest fajne to miltonowski tytuł. Kolejny komiks podzielony na dwie części w pierwszej trójka greckich Bogów lub Tytanów (nie pamiętam zbyt dobrze Parandowskiego już) opanowuje trzech największych wrogów Batmana - Jokera, Poison Ivy i Stracha na Wróble i dzięki swoim wyznawcom przemienia opuszczony kościół w antyczną świątynię i sprowadzić na ten świat Aresa. Dlaczego w Gotham dzieje się akcja komiksu o Wonder Woman zapytacie? Nie mam pojęcia, pewnie dlatego że Batman wtedy też się najlepiej sprzedawał. O fabule by było na tyle bo całą już zawarłem w jednym zdaniu, ta historia to jedna wielka nonsensowna młócka gdzie co chwilę zostają wteleportowane kolejne losowe postacie, aby powiększyć tylko rozmiar tej komiksowej klęski. Graficznie też jest strasznie, co prawda rysunki technicznie nie są złe (no dobra projekt opętanej rójcy jest arcyżenujący), ale za to na jednej stronie mamy umieszczone po 15 kadrów często w tak absurdalnie małych rozmiarach, że nie wiadomo co przedstawiają na dodatek zmuszeni jesteśmy przebić się przez ścianę tekstu (nie zapominajmy o braku fabuły to nie jest tekst o czymś bo się przecież cały czas biją, tylko gadka w rodzaju "ja go z lewej, ty go z prawej"), co jeszcze bardziej potęguje nieczytelność tego "dzieła" i konieczność oglądania tego barachła przez lupę. Podobno popełnił ten humbug DeMatteis, ale nie chce mi się w to wierzyć. Druga część tomu jest już lepsza, bardziej skomplikowana i dramatyczniejsza, ale nawet ona nie jest średnia. Mamy Temiskirę, mamy dwa plemiona Amazonek nieufne wobec siebie i złą postać, która podsyca animozje między nimi do osiągnięcia własnego celu. Ogólnie rzecz biorąc bardziej skomplikowane fabularne konstrukcje widziałem w Gumisiach, a finał wieńczy wielka bitwa a której jedna strona jest uzbrojona w miecze i topory druga w futurystyczną broń palną (spuśćmy zasłonę milczenia na to). Za to świetna klasyczna historia to druga rzecz fajna oprócz tytułu w tej pozycji. Ogólnie rzecz biorąc szkoda czasu, najgorsza pozycja w WKKDC 2/10.
Druga najgorsza "Batman - Jestem Gotham". Ja wiedziałem, że to nie pozycja dla mnie, nie spodziewałem się że mi się spodoba, ale ja tak lubię Batmana i jeszcze te 17 złotych w Merlinie, myślę kupię a nóż widelec. Ale nie żadnego zaskoczenia nie było, od samego początku akcja pędzi na łeb na szyję jak w filmach z Vin Dieselem a czytelnik jest zarzucany coraz bardziej absurdalnymi i coraz durniejszymi pomysłami, w stylu Batman nie może nurkować z aparatem do oddychania w lodowatej wodzie bo mu ustnik w masce zamarznie, ale już zapalnik w bombie którą wysadza maszynę do hmmm....zmiany pór roku już nie zamarza (a to dopiero sam początek o akcji z samolotem nie wspominam bo już tu było to poruszane), zupełny amator leje całą Ligę Sprawiedliwości z Supermanem na czele itd, itp. Natężenie eksplozji na metr kwadratowy papieru przekracza zdrowy rozsądek, aż w końcu autor puszcza nam oko w tekstem, że w tym tempie Batmanowi skończą się niedługo pojazdy. Dzieła żenady dopełnia obraz wychudzonego Alfreda w kostiumie, to miał być chyba żart ale jak dla mnie ośmiesza tylko tak fajną i ważną postać. Oś fabuły kręci się wokół dwójki nowych superbohaterów i ten motyw lekko jak dla mnie alanomoorowski jest chyba najmocniejszą stroną komiksu, tzn. byłby gdyby był napisany porządnie a nie na kolanie. Największą wadą są niezbyt realne rysy charakterologiczne występujących postaci (od czasu do czasu widać pomiędzy eksplozjami, że postaci mają jakieś charaktery), Batman nie zachowuje się jak Batman tylko jak najlepszy ziomek z sąsiedztwa, para bohaterów co prawda nienajgorzej rozpisana pod względem pochodzenia też nie jest zbyt wiarygodna a napewno kwalifikuje się do leczenia psychiatrycznego, jeszcze głupsza jest postać nowego czarnoskórego pomagiera Batmana (sam początek komiksu Batek kusi murzynka: "dawaj zostań moim nowym giermkiem", a ten: "nie nie będę nowym Robinem", Batek wtedy: "ale nie będziesz nowym Robinem mam dla ciebie nowy kostium, zobacz jaki żółty" a murzynek "Łał ale zajebioza, żółty kostium ale czadowy teraz nikt mnie nie skojarzy na bank z Robinem, dobra zgoda" itd. itp). Rysunki są naprawdę w porzadku, gdyby to był jakikolwiek tytuł oprócz Batmana to bym powiedział, że mi się podobają. Ogólnie rzecz biorąc ten komiks to totalnie nie mój klimat, to straszliwe uproszczenie i wypłaszczenie nie tylko postaci, ale i całego uniwersum, natomiast w porównaniu do komiksów Snydera ma tę zaletę, że jest jakiś. Lepszy, gorszy mądrzejszy czy głupszy (głupszy), ale jakiś ma swój charakter, jest jakiś a King ma jakąś koncepcję, nie przynudza. Może, może jak będzie drugi tom w Merlinie też kupić za 17 złotych a ja akurat dwudziestozłotówkę znajdę na ulicy to może...ale wątpię. 4+/10.
4. Największy zawód "Flash-Urodzony Sprinter", bardzo lubię Waida nie czytałem jeszcze żadnego genialnego jego dzieła, ale też nie spadał poniżej poziomu dobry aż do tego momentu (chociaż patrząc na datę wydania tutaj dopiero szlifował talent). Po prostu komiks bez charakteru standardowy do bólu origin, nie chce mi się aż wierzyć że nie ma lepszych historii z Flashem. Tom składa się z kilku dobranych losowo historyjek z których najdłuższa jest tytułowa o chłopcu zakochanym w swojej cioci (dobrze że chociaż nie w wieku May), który zostaje rażony piorunem. Więcej o tym komiksie nie piszę bo nic mi w pamięć nie zapadło. Rysunkowo podobnie jak fabularnie jest bezpiecznie i bezpłciowo z wyjątkiem historyjki rysowanej przez Humberto Ramosa, którego cenię w Spider-Manie a który tutaj też jeszcze wyraźnie ćwiczył swoją rękę i przez to wyglądają jego plansze dosyć paskudnie. 5/10.