"Ja i Iron Man" z 3. tomu SBM pozytywnie mnie zaskoczył. Quesada napisał porządną historię - może na początku trochę sztuczną i nazbyt pospieszną, ale jakoś tak od 3. rozdziału udało mu się mnie przekonać. Wątki etyczne dotyczące sztucznej inteligencji, odpowiedzialności i miłosno-nienawistnych relacji nowego Pigmaliona i jego dzieła przedstawione zostały na poziomie, bez obrażania inteligencji czytelnika. Wciągały o wiele bardziej, niż pretekstowe i nieciekawie zilustrowane pojedynki z Whiplashem oraz Mandarynem.
No właśnie: "nieciekawie narysowane"... Styl rysunków w tej historii to przykra sprawa i poważna wada. Chen i Martinez okazali się wyrobnikami, bez polotu replikującymi styl lat 90. w odmianie Jima Lee. Ujawnili zupełną bezradność wobec fabuły psychologicznej i etycznej, w której główną rolę odgrywają dialogi, a nie - z przeproszeniem - klaty i cycki. Pół biedy, gdyby radzili sobie ze scenami akcji... Ale ich pojedynki są również mało dynamiczne i niezbyt czytelne. Połączenie ich pracy z tak pomyślanym - po swojemu ambitnym - scenariuszem dało rażący efekt, który pamiętam np. ze wspólnych komiksów DeMatteisa i Bagleya. Spokojnie mogę sobie wyobrazić, jak znacznie lepszym dziełem byłby "Ja i Iron Man", gdyby za rysunki odpowiadał np. Larroca (mimo, że niezbyt go lubię!), czy choćby sam Quesada, który w "Diable Stróżu" udowodnił, że jego styl o dziwo nadaje się do podobnej jakości historii.
Szkoda...