Dzięki za Wasze wypisy. Wynika z tego, że fikcyjnych komiksowych uniwersów jest jednak całkiem sporo.
Z drugiej strony znaczna część z nich wydaje mi się próbą powtórzenia w jakimś sensie mechanizmów wypracowanych przez Marvel i DC (oczywiście, zdaję sobie sprawę, że każde z wydawnictw wygenerowało wiele uniwersów, z których część wykracza nawet poza multiwersa). Idą w pewnym sensie wypróbowaną drogą, co z pewnością dotyczy np. uniwersów Image - przynajmniej w ich początkowej fazie (przed tymi rozszczepieniami i fuzjami z Top Cow, Wildstorm itd.).
Mam przy tym wrażenie, że w niektórych przypadkach mamy do czynienia raczej z franczyzami (np. Transformers), a nie do końca uniwersami.
Inna sprawa, że rozróżnienie wprowadzone przez Żaglewskiego pomiędzy franczyzą a uniwersum nie jest dla mnie do końca jasne. Rozumiem to tak, że różnicą jest cel: franczyza służy handlowaniu i rozwojowi marki, a w przypadku uniwersum celem jest jednak budowa świata (a kupczenie niem towarzyszy tylko temu procesowi).
Co do Dylan Doga i kilku innych serii o bardzo rozwiniętym świecie przedstawionym oraz dużej liczbie drugoplanowych postaci, to mam tu jednak pewne zastrzeżenia. Chodzi o to, że seria (a nawet seria z różnymi pobocznymi paratekstami) fanfikami itd. nie jest jeszcze uniwersum, gdyż jej celem nie jest budowa alternatywnego świata, lecz rozwój opowieści skupionej wokół jednej postaci, lub grupy. Nie ma uniwersum Sherlocka Holmesa, ani "Cichego Donu".
Pisze też o tym Żaglewski na przykładzie "Szybkich i wściekłych":
"Cykl wyścigowo-przygodowy stanowi przykład fabularno-czasowej serialności, lecz nie (multi) uniwers-alnej struktury, poprzez brak wyraźnego akcentowania wielości i kompatybilności występujących porządków czasowo-przestrzennych. (...) Fikcyjne uniwersum dopuszcza natomiast, aby kolejne zdarzenia doprowadzały do nawarstwiania się historii (...), akcentuje przede wszystkim operacje dokonywane na linii czasu w stopniu większym, niż to się okazuje w przypadku tekstu serializowanego".Na podstawie tego wydaje mi się, że filmowe uniwersum "Gwiezdnych Wojen" (jeśliby odciąć wszystkie teksty uznane za "niekanoniczne") formalnie powstało dopiero z momentem premiery "Łotra 1". Wcześniej była to "tylko" ogromna saga.
Ale za bardzo przy tej tezie nie będę się upierał, bo w gwiezdnowojennych zawiłościach nie jestem szczególnie biegły.
Choć zasadnym będzie pytanie o moment, w którym uniwesum się zaczyna, bo wszak w sytuacji, gdzie drugi tekst rozpoczyna budowanie uniwersum, każdy sequel byłby już legitymacją dla autora do za twórcę uniwersum się uważania. A to byłoby chyba jałowe w przestrzeni teorii.
Żaglewski twierdzi, że może się to stać niespodziewanie np. gdy jakiś paratekst zaczyna nagle zyskiwać szczególne znaczenie i "naświetlać" inne teksty.
Dla mnie ważniejsze jest jednak to, że powstania uniwersum nie można do końca zaprojektować w sali konferencyjnej działu marketingu. Aspekt kreatywny - twórczego "wychodowania" nowego świata - wydaje się kluczowy dla jego atrakcyjności i naturalności.
Stąd wywodzą się być może problemy filmowego DCEU. I dlatego też żenują mnie częste ostatnio newsy, w których kolejni mogołowie Hollywood deklarują, że właśnie zakładają nowe uniwersum.
Z drugiej strony trudno mi myśleć o "Komedii ludzkiej" Balzaka w kategoriach uniwersum. Ale sa w tym projekcie literackim niewątpliwie (poprzez powiązanie ze sobą na rozmaity sposób poszczególnych części) zaczyny myślenia o budowaniu (odtwarzaniu) swiata w obrębie konstelacji tekstow. Myślenie to pokrewne jest pod jakimś tam względem ambicjom współczesnych dyrektorów wiodących firm rozrywkowych. Balzakowi przyświecały po części inne cele, ale pewna liczba mechanizmów będzie tu analogiczna. Ciekawe to...
Oczywiście - ja "Komedię ludzką" podaję jako przykład trochę przekornie. "Łatwiej" myśleć w ten sposób np. o "Świecie Dysku"... Ale dowcip polega na tym, że faktycznie bardzo wiele drobnych tropów wskazuje, że Balzac był pierwszym twórcą alternatywnego uniwersum literackiego. Spotykały się w nim rożne postacie ("zwornikiem", który ufundował uniwersum był słynny "Ojciec Goriot", gdzie wiele z nich się spotkało). Mieszały się tam gatunki (powieści obyczajowe, powieści filozoficzne, a nawet fantastyczne), co nie przekreślało spójności całości. Świat był bliski rzeczywistemu (słynny "realizm"), ale z drugiej strony autor po jego zakamarkach umieszczał magiczne przedmioty, czy nadprzyrodzone istoty (inna sprawa, że nie wykluczone, że mógł wierzyć w ich istnienie).
Ciekawe jest też to, że przed Balzakiem takich konstrukcji jakoś się nie dopatruję. Być może do ich powstawania potrzebna była kultura masowa (którą Balzac współtworzył - powieści ukazywały się wszak w odcinkach w gazetach) oraz specyficzna wyobraźnia odbiorcza, gotowa na takie skomplikowane, niekończące się struktury.
Kookaburra
[Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.]