Przeczytałem sobie Kapitana w świecie Z. i wcale nie uważam żeby to była zła lektura choć bolało trochę tkwiące z tyłu głowy niczym drzazga przekonanie, że wszystko to już widziałem w "Planeta Hulka".
Niemniej świat przedstawiony na plus. To nie jest rzeczywistość dla dziesięciolatków. Jest ciemno, jest brudno i na "marvelowy" sposób, ale jednak brutalnie. Klimatem przypominało to w jakimś tam stopniu "Mój własny wróg" i rzeczywistość Cybertrona pod rządami Deceptikonów [
]
(tygiel z biomasą!) toteż faktem jest, że w związku z tymi wyobrażonymi(?) podobieństwami świat przedstawiony traktowałem w pewnym stopniu sentymentalnie (pytanie czy ulgowo...). Zaś druga rzecz po stronie pozytywów to fakt, że zupełnie nie przeszkadzało mi odkurzenie na potrzeby tej historii
Zoli. Gdyby to było "uniwersum" np. Red Skull`a pewnie bym się zżymał i irytował, że oto "znowu on" natomiast do
Zoli jakoś mi to wszystko pasowało.
Co prawda były i elementy frustrujące:
oczywiście absolutnie nie mogło minąć kilkanaście no bo co księgowi na to... Do tego
jakże superbohaterskie zejście agentki Carter (to kiedy powróci z martwych? ) i "twisty" związane z
odwracaniem sojuszy między Kapitanem A. a rodzeństwem. No ale...
Rysunki JRJR do przełknięcia (pomijając lata 30-ste i baniaste głowy - chyba nie powinienem czytać opinii przed lekturą, bo od razu rzuciły mi się "na oczy" a faktem jest, że i tak wyglądały lepiej niż choćby "popisy" Ramosa w "Pajęcza wyspa").
Generalnie nie spodziewałem się arcydzieła toteż rozczarowań nie ma. Nawet nieco ponad oczekiwania choć głównie dzięki "taniemu sentymentalizmowi" i skojarzeniom z innymi produkcjami. W każdym razie nie traktuję tego tomu jako zmarnowanych 4 dych i półtorej godziny.