I na koniec tak z ciekawości: w porównaniu do którego (europejskiego) rynku komiksowego polski jest w dobrej sytuacji (w sensie, że wydawcy starają się)?
Miałem na myśli na przykład w porównaniu na przykład do lat ok. 2002, kiedy to też był komiksowy boom, gdzie na rynku byli Egmont, Mandragora i Siedmioróg, a debiutowali właśnie Amber, Podsiedlik i Motopol. Większość z tych wydawców podchodziła do komiksów wyłącznie biznesowo, co często było widać po jakości ich produktów.
Żeby utrzymać się na powierzchni i do tego zarobić należy dostarczyć dobry jakościowo produkt. Gdyby ten był niskiej jakości pies z kulawą nogą nie wykazałby nim zainteresowania.
No właśnie nie.
Jak widać na przykładzie komiksu, od którego zaczęła się dyskusja, czyli "Życia i czasów Sknerusa McKwacza", nawet słaby jakościowo produkt jest tak popularny, że momentalnie nakład się wyczerpał. Podobnie było z artbookiem, którego niemal cały nakład miał wielką rysę na okładce. I co? I nic, ludzie chętnie kupią, nawet z rysą, ale nakład też zszedł. Dodatek do Hugo z marnym przekładem też się wyczerpał. Przykłady można mnożyć. Są też inne, pomniejsze mankamenty, jak np. numerowanie Blueberrego od "0", podział "Księcia nocy" na dyptyki, kiedy powinien być wydawany tryptykami - głupie to, no ale nie zrezygnuję przecież z fajnego komiksu, bo wydawca ma problem z liczeniem do dziewięciu, nie?
Ja wciąż spotykam się z komentarzami na forach i fb w stylu "szkoda, że tak, ale dobrze, że w ogóle wydają". Oczywiście jest też dużo komentarzy w drugą stronę, ale jak widać są produkty słabej jakości, które się sprzedają, a nawet bardzo dobrze sprzedają.
Piszemy sobie, że wydawcy wypuszczają produkt, który zawiera mankamenty, ale też nie wszystkie te mankamenty są widoczne dla czytelnika. Jak ja czytałem Sknerusa zauważyłem może z 5% tego, co spisał radef (głównie to, co się samo z siebie kupy nie trzymało, jak "kadr, którego potem używał w różnych komiksach", natomiast niezgodności imion, nazewnictwa itp. było dla mnie nie do zauważenia, bo ja nie znam tego uniwersum tak dokładnie). Dla klienta, często ładny papier i twarde okładki już wystarczą, by produkt uznać za coś wysokiej jakości. I pod tym względem rację ma TK, że 90% klientów nie widzi różnicy. Nie zauważą, że w Kajku i Kokoszu brakuje plansz czy pasków. Czytając integrala Hugo nie zauważą, że brakuje dodatków z wersji belgijskiej, bo tej wersji na oczy nie widzieli. Ale już dziwne tłumaczenie powinni zauważyć.