Jestem po seansie w HBO. Gdzieś do połowy myślałem, że to będzie znakomity film (i trzymałem kciuki, żeby tak się stało). Ale wtedy film zaczął trochę gubić tempo, opuściło mnie odczucie, że każda scena jest niezbędna, świetnie zrealizowana i w pełnym napięcia rytmie napędza kolejną... Przez długi czas siłą filmu były pewne niuanse w narracji, aura niedomówień, lecz zbyt nachalne moralizatorstwo finału zepsuło ten efekt. Bardzo podobało mi się, jak pokazano i zgrano to, co działo się między Evey i V. Najbardziej przejmująca dla mnie scena to ta w sypialni lekarki.
Za chwil parę piątego listopada...
Dobrej nocy.