Dziś byłem na seansie i jak dla mnie to wyszło niesamowicie. Film jest kapitalny i moim zdaniem to będzie klasyk kina SH za naście lat. Bardzo wygórowane oczekiwania zostały o dziwo spełnione. Czy jest to najlepszy film Marvela? Dla mnie nie, bo mam swoich subiektywnych faworytów (Ant-man, Trylogia IM z IM3 na honorowym miejscu) ale w kategorii duży event Marvela na ekranie to jest to zdecydowanie najlepszy film jaki dostaliśmy do tej pory. Era Ultrona i Civil War były w tym względzie sporymi rozczarowaniami zarówno pod względem fabularnych interludiów, charyzmy villainów jak i bezsensownego nadużywania CGI. Dla mnie "Wojna bez granic" przebija je absolutnie na każdym polu. Mało tego, wypada nawet lepiej od Avengers 1, co jest wręcz niemożliwe z uwagi na charakter tego filmu (w teorii nie da się przebić świeżości konceptu na tym etapie i klimatu formowania nowej drużyny, a jednak im się udało, wow!).
Zdecydowanie najlepszy villain jakiego stworzył Marvel, plan który ma sens, motywacje w których można odnaleźć cząstkę politycznie niepoprawnego "sensu", dobre backstory, mocne zakotwiczenie postaci w MCU.
Sceny akcji to dla mnie majstersztyk. W trakcie seansu widziałem kadry z LOTR i SW w jednym. Prowadzenie akcji w wielu miejscówkach równolegle to świetny zabieg, nie mam pojęcia jak można się w tym pogubić (chyba, że w trakcie seansu wjechało kilka piwek
). Rozbicie drużyn na kilka mniejszych działa tutaj znakomicie.
Mamy tutaj wędrówkę Thora w celu wykucia ostatecznej broni (nie wiem czemu przypomniała mi się podróż Frodo z LOTR celem zniszczenia pierścienia), uliczne walki z udziałem Kapitana i jego przybocznych, walkę na Tytanie o epickich rozmiarach oraz samą wędrówkę Thanosa po różnych zakamarkach galaktyki, która jest zarówno wiwisekcją jego dalszej przeszłości jak i teraźniejszości.
Generalnie nie jestem fanem wątków humorystycznych w filmach Marvela. O tyle o ile w pewnych produkcjach są one motorem napędowym opowieści i dają się lubić po wkręceniu się w klimat (Ant-man, Iron Man, Spider-man, Deadpool, GOTG), tak w wielu są zupełnie niepotrzebne i wciskane na siłę (Doctor Strange, Thor Ragnarok). Problem z nimi polega na tym, że jest to humor w sporej ilości scen wymuszony, gimnazjalny, bazujący na kilku analogicznych pomysłach. Tanie chwyty o rynsztokowym charakterze lub są to po prostu słabe "żarciki" oparte na szybkiej wymianie zdań. W Infinity War humor był absolutnie świetny i w punkt. Scena gdy
zazdrosny Star Lord naśladuje głos Thora
to najlepszy żart jaki wyszedł spod skrzydeł tej drużyny na ekranach kin. Prosty, niewymuszony i szczery. W trakcie potyczek, w których dominował patos nie odnotowałem przerzucania się żarcikami rodem z LOTR między Legolasem a Gimlim albo Jackiem Sparrowem a jego towarzyszami z Piratów z Karaibów. Takie rzeczy to był chleb powszedni Civil War i Thor Ragnarok, które były głupkowate bo takie miały być. W Infinity War było (na całe szczęście) inaczej. Kiedy miało być poważnie - było poważnie. Kiedy była chwila wytchnienia i można było sobie pożartować - było luźniej. W punkt.
Jest to chyba jedyny film poza Avatarem, gdzie CGI nie waliło mi po oczach bezsensownością i nie miałem absolutnie nic przeciwko. Oceny nie wystawiam, bo 10 nie dam, a niżej ten film nie zasługuje za ilość włożonej pracy, skalę przedsięwzięcia i efekt końcowy podsumowujący 10 lat MCU. Najlepszy event Marvela na ekranie kina jak dla mnie i mówię to z pełną szczerością względem siebie. Świetnie trzymający się Avengers zostali niestety skutecznie zdetronizowani. I o dziwo wcale mnie to nie smuci.
Wariantów końcówki było sporo, moim zdaniem bracia wyszli z niej obronną ręką.
Śmierć znanych i lubianych postaci (lub ogólnie uśmiercanie kogokolwiek)
to dla mnie zawsze był tani numer i utarta do bólu klisza, która się stosuje jako drogę na skróty gdy nie ma się lepszego pomysłu na poprowadzenie akcji/postaci ale na gros osób to wciąż działa, więc czemu nie?