Jako fan Batmana podczas lektury komiksów o nim szczególną uwagę zwracam na to, czy autorzy w jakimś sensie "nie zdradzili" go, nie zwrócili się przeciwko niemu. Oczywiście redaktorzy z DC pilnują takich rzeczy, ale chodzi mi raczej o zderzenie mojej wizji Nietoperza z wizją rysowników i scenarzystów.
W "Azylu Arkham" potwierdza się teoria, jak wdzięcznym bohaterem dla artystów komiksowych jest Batman. Z jednej strony można interpretować go w bardzo osobisty sposób, z drugiej - trzeba wykazać się wielkim plastycznym kunsztem, bo słaby rysownik odsłoni się natychmiast.
McKean przedstawia Batmana genialnie. Operując głównie zarysem ciemnej postaci czyni zeń niepokojącą zjawę, która snuje się po Arkham, kontrastując z "kolorowymi" szaleńcami. Wśród nich na pierwszy plan wybija się naturalnie Joker, pokazany przez McKeana iście brawurowo.
Wiem, iż kontrowersje wzbudza scenariusz Morrisona. Ja także początkowo obawiałem się, że będzie płytko, że przytłoczy wszystko ztrywializowana psychologia analityczna, poza tym Morrison potrafi też pisać nieciekawie (np. "JLA: Ziemia 2"). Ale scenariusz jest mistrzowski. Jego gwiazdami na pokaz są szaleństwo i psychopaci, jego prawdziwymi bohaterami człowieczeństwo i Batman. Niektórzy widzą w Batmanie również szaleńca, ale nawet jeśli zgodzić się na taką interpretację, to różnica jest zasadnicza. "Zły szaleniec" chce ulżyć własnemu cierpieniu, przerzucając je na innych. "Dobry szaleniec" zatrzymuje cierpienie w środku, nie chcąc nikogo krzywdzić. W komiksie pokazuje to scena, kiedy Batman rani się odłamkiem szkła. Natomiast pod koniec mówi do pacjentów: "Jesteście wolni. Wszyscy." Bo w tym całym szaleństwie także można dokonywać słusznych i niesłusznych wyborów. Po rzucie monetą Two Face mówi z kolei o Batmanie: "Jest wolny", a jego twarz jest w głębokim cieniu. Batman odchodzi. Nie reaguje na kpiny Jokera. Idzie ku światłu.
Grant Morrison skonstruował to bardzo... misternie.
Wielki komiks. Batman odnosi w nim szczególne zwycięstwo.