Trochę mi to zajęło, ale w końcu przeczytałem całość Hellboya. Jedne z najlepszych historii to Wisielec i Prawie Kolos, ale i tak najwyżej stawiam Lichwiarza. Lichwiarz, pozbawiony charakterystycznego poczucia humoru i kreski Mingoli ( nikt nie narysowałby tego lepiej od Corbena!), może nie jest kwintesencją Hellboya, ale ta ponura historia z Appalachów zrobiła na mnie największe wrażenie i na dłużej została w mojej głowie. Za to za najsłabsze uważam tomy Wyspa i inne opowieści, oraz Zew ciemności - znudziły mnie, czytając je, nawet rozważałem przerwanie lektury Hellobya na jakiś czas. Zastanawiam się, czy Mignola nie stracił zapału w tamtym okresie serii, w końcu to wtedy obowiązki rysownika powierzył Corbenowi i Fegredo - późniejsze historie rysowane przez Mingolę, pokazują, że to była słuszna decyzja, "W świątyni Molocha" to zdecydowanie nie był już ten Mingola co wcześniej. A zakończenie? No cóż, mam mieszane uczucia. O tyle o ile krytykowanych tutaj kilka rozwiązań wziętych znikąd aż tak mnie nie drażniło, a armia powstałych z grobów rycerzy, pojedynek z jeżem i następująca po nim scena w tej karczmie podobały mi się, to już sam finał sprowadzający się do "walki z bossem" i fakt, że Mignola nie miał jaj definitywnie zakończyć przygód Hellboya rozczarowują mnie. Ale i tak Hellboy to kawał porządnej komiksowej roboty i trzymam kciuki za Egmont, żeby wydał pozostałe tomy w tym nowym, ładniejszym wydaniu.