Zdecydowałem się na odświeżenie tematu poświęconego temu bardzo dla mnie ważnemu pisarzowi komiksów.
Doskonale wiem, że w swoich odczuciach nie jestem jedyny. OŁK były jedną z najlepszych historii wydanych przez TM-Semic i do dziś mieszczą się w ścisłej czołówce najważniejszych pajęczych opowieści. Przedrukowane u nas fragmenty runu DeMatteisa i Buscemy ze "Spectacular Spider-man" budziły z kolei wyjątkowe kontrowersje - zwykle "odszczekiwane" po latach przez dojrzewających odbiorców. Choć trzeba przyznać, że głosy oburzenia dotyczyły chyba jednak przede wszystkim "kwadratowych" twarzy Buscemy, a nie scenariuszy.
W każdym razie dla mnie run DeMatteisa i Buscemy przeczytany kilka lat temu w oryginalnych zeszytach to jedno z najlepszych doświadczeń z superhero oraz wersja Spider-mana jakiej się trzymam, jaka szanuję i podziwiam, a przy tym rzecz po prostu dojrzała i mądra i w jakimś sensie "pełna".
Jednocześnie przyznam, że oprócz tych "Spider-manów" nie zetknąłem się już prawie z żadnym komiksem pisanym przez J.M. DeMatteisa. Jakieś pojedyncze numery, jakiś "Silver Surfer". Tak było do niedawna, kiedy to za sprawą naszych swojskich kolekcji mogłem nabyć dwa utwory, do których swoje pióro przyłożył.
Była to 4-częściowa historia "Bogowie Gotham" z tomu "Wonder Woman: Raj utracony" z WKKDC napisana wspólnie z Philem Jimenezem (zresztą najwyraźniej autorem wiodącym) oraz najnowszy tom SBM, czyli "Defenders: Nie do obronienia" napisany wspólnie z Keithem Giffenem (z którym współpracował już wcześniej przy JLA).
Niby nie oczekiwałem zbyt wiele - wiedziałem, że nie są to jakieś liczące się historie, a "Defenders" to w dodatku komiks humorystyczny. Jednakże zderzyłem się z nimi jak z pługiem śnieżnym. Obie historie są napisane bez polotu, boleśnie przewidywalne, mało emocjonujące. Do tego w jakimś kiepskim stylu uwikłane w swoje uniwersa (w obu pojawiają się "demoniczne" i kompletnie nieciekawe wersje rozpoznawalnych herosów).
I tu pojawiają się pytania: co się stało z naszą klasą? gdzie są chłopcy z tamtych lat? co się stało z mrocznym psychologiem, mistrzem napięcia i emocji? dlaczego mając niewątpliwą "markę" (którą zapewniają już same "Łowy Kravena") ten świetny autor po latach marnuje czas na taką nic nieznaczącą mierzwę?
Czy to czas zrobił swoje? A może "Spider-many" to był tylko szczęśliwy wypadek przy pracy, a talent DeMatteisa to faktycznie kamień pośledniej próby? A może owe dwa wymienione komiksy to takie wpadki, a wszystko co pozostałe jest zupełnie innej jakości?
Mógłby to ktoś pomóc mi rozwikłać?
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wobec mojego sądu można przywołać wiele "okoliczności łagodzących", na czele z tą, że DeMatteis nie był głównym autorem, a jedynie wspomagającym innych scenarzystów. A jednak to mi nie wystarcza. Po pierwsze, mógł do tego ręki nie przykładać. Po drugie, są w tych komiksach pewne niepokojące zbieżności (wspomniałem o demonicznych wersjach bohaterów), a także tematy łączące je z wcześniejszymi pracami tego autora (np. w przypadku "Defenders" - pisywał indywidualne przygody poszczególnych członków drużyny - wyjąwszy bodaj Hulka).
Reasumując pierwsze moje pytanie jest otwarte i dotyczy Waszych doświadczeń z tym scenarzystą, w tym Waszych TM-Semicowych wspomnień.
Drugie kierowane jest do znawców Marvela i DC: czy umielibyście wyjaśnić skąd w dorobku DeMatteisa takie utwory jak "Bogowie Gotham", czy "Nie do obronienia" (z dwojga złego i tak znacznie lepsze)? Jak przebiegała ewolucja jego talentu i droga kariery? Czy któreś jego nowsze komiksy zbliżają się do poziomu tego co robił ze "Spider-manem"?
P.S. Czekam na tom SBM "Ben Reilly" z historią "Redemption" rysowaną - jak "Łowy" przez Mike'a Zecka. Mam nadzieję, że to będzie mały powrót do tego, co najbardziej w nim cenię.