Piękno w szpetocie mogę sobie dostrzegać wyglądając w tej chwili przez okno na szary betonowy parking, a nie usiłując przegryźć się przez literackie płody młodego twórcy.
Na początek wstęp - do wywalenia. Pretensjonalny, napuszony bełkot, który raczej zrazi potencjalnego czytelnika, niż go zachęci. "Moja dusza w twoich dwóch rozdzielonych jaźniach, zostawi sznurówkę, którą będą połączone." - sam nie wiem, czy śmiać się, czy płakać nad jaźniami połączonymi sznurówką.
Opisy, dialogi, wszystko wręcz razi sztucznością. Rozmowy jak z lekcji języka obcego dla przedszkolaków. "Ach, co się stało? Cóż to za anioł nade mną czuwa?"
Opisywanie rzeczy oczywistych tak dla czytelnika, jak i bohaterów - "jego jasna koszula była poplamiona krwią, bandaż wokół jego głowy był przesiąknięty jego własnym osoczem od krwawiącej rany". Dobrze że nie "od jego krwawiącej rany" - jeśli facet ma obandażowaną ranę, to czyją krwią ma być przesiąknięty opatrunek, jeżeli nie jego?!
Z drugiej strony opisywanie rzeczy, które dla fabuły nie mają absolutnie żadnego znaczenia, a których postacie nie mają skąd wiedzieć "było 6 pokoi na piętrze, po 3 na stronie. Wszystkie pokoje miały jedno duże łózko i łazienkę." - skąd postacie wiedzą, że w każdym pokoju jest łazienka i jedno łóżko?
"Prawa noga cofnęła się w tył i uderzyła z dużą szybkością w jego głowę, uderzenie sprawiło, iż zęby zostały wbite do środka, a krew wypełniła jamę ustną i zaczęła lać się z ust." - nie wiem czemu mają służyć nieudolne próby epatowania przemocą, tym gorsze, że nieporadna warstwa językowa sptrawia, że są raczej śmieszne, groteskowe, budzą uśmiech politowania, a nie strach czy choćby odrazę.
"Przy klonowaniu możemy stworzyć zupełnie nowy gatunek, nie wiadomo dlaczego ale w tym wypadku narodzony osobnik nie przejawia cech rodziców. Być może ma na to wpływ temperatura, w końcu zaczyna się wszystko w lodówce." - polecam sprawdzenie w encyklopedii hasła "klonowanie".
O literówkach, błędach interpunkcyjnych, stylistycznych i ortograficznych już nawet nie wspomnę. Wierzę, że przed poprawkami było ich na pewno o wiele więcej, ale trudno nie odnieść wrażenia, że cała korekta ograniczała się do klawisza F7 w Wordzie.
Historia jest wtórna do przesady, taką ilość zapożyczeń możnaby tolerować w pastiszu, ale nie w (o ile dobrze zrozumiałem) poważnym utworze. Tytułowa Nameless to jakaś daleka krewna Sil z Gatunku, Czarnej Mamby z Kill Billa i pół tuzina innych super-wypasionych-zabójców-nie-do-przebicia. Książka / maszyna do pisania zmieniająca rzeczywistość też pojawiła się już w przynajmniej kilku książkach czy filmach - Word Processor of the Gods Kinga, W Paszczy Szaleństwa, jakby poszukać, znalazłoby się tego jeszcze dużo.
Nie powiem, w kilku miejscach są fajne przebłyski, ale giną one w całości; nieliczne rodzynki w przypalonym zakalcu nie uratują tej niestrawnej buły, jaką nam zaserwowałeś.
Końcówka wygląda na skleconą na siłę, żeby dało się zrobić jakiś sequel - jeżeli musiałeś już wzorować się na hollywoodzkich magikach, to ten akurat manewr nie należy do godnych polecenia.
Dobra, kończę już, bo jeszcze się autor załamie.
Pozdrawiam,
Adam