DO SAMEGO KOŃCA SPOILERY TOMÓW PIERWSZEGO I DRUGIEGO
Muszę przyznać, że im dalej od czytania, tym wrażenie po lekturze potęguje się. Wracam często myślami do tomu pierwszego, doceniam szczególnie nieprzewidywalność zachowań komiksowych figur. Pod koniec pierwszego tomu pewna postać została skazana na karę śmierci. Bardzo mnie wówczas irytowała reakcja niektórych bohaterów na wieść o wyroku. Ale to tak jak w życiu: nie rozumiem istnienia cudzych poglądów, bo tylko moje wydają mi się słuszne (gdyby wydawały mi się niesłuszne, porzuciłbym je na rzecz innych). Gdzieś podskórnie czuję jednak, że to wąskie myślenie.
Przeczytałem więc tom drugi i na pewno będę kontynuował tę przygodę. "Pod znakiem Koziorożca" oceniam wyżej (prawdopodobnie 8/10, choć ocena będzie dojrzewać kilka najbliższych dni). Zaskoczony jestem faktem, iż rzekome 6 nowelek to w zasadzie 1 historia (dziwię się, że nikt mnie wcześniej nie poprawił; i ciekaw jestem, czy kolejne trzy tomy, też poszatkowane na podtytuły, będą się składać na jedną większą i spójną fabułę). Kolejne części to dla mnie rozdziały tej samej opowieści. Może ostatni rozdział to coś zupełnie nowego, ale i tam pojawia się pod koniec profesor Jeremiasz Steiner, który towarzyszy Corto od pierwszych stron tego tomu. Takim łącznikiem między kolejnymi partiami tej książki jest też Tristan Bantam. Pojawia się na kartach komiksu także Rasputin znany z pierwszego tomu.
Ale paru rzeczy nie zrozumiałem. Kim był Ogoun Ferraille? To on wzywał Tristana, on zaadresował do niego list. Co dalej z poszukiwaniami Mu? Ten wątek został urwany między "rozdziałami". Wiem, że jeden z kolejnych tomów zatytułowany jest "Mu", więc wątek znajdzie swoją kontynuację, ale w tym momencie jestem lekko zdezorientowany. Płynęli po dokumenty dotyczące Mu do Morgany, siostry Tristana, później do Róży Żłotoustej, mistrzyni Morgany. Nagle Corto przyjął zlecenie Złotoustej w zupełnie innej sprawie, później zaczęły się poszukiwania hiszpańskiego wraku ze złotem, no i po drodze pamięć o Mu zaginęła. Dziwne. Nie miał dalszego ciągu również sen Tristana i tajemnicza czaszka Tezcatlipoki. Jestem rozczarowany.
Mam jeszcze dwie uwagi. Przejrzałem czarnobiałą wersję i stwierdzam, że kolorowa podoba mi się bardziej. Czarnobiała jest momentami nieczytelna. A już takie kadry jak (mówię o tomie drugim) trzeci na stronie 79. czy ostatni na stronie 122. wyglądają przepięknie właśnie dzięki nałożonym barwom.
Ostatnia rzecz – przekład.
Tutaj Corto mówi coś w stylu: "Ten Milner musi mieć wspaniałe maniery." Nie ma tutaj mowy o "łotrze" ani tym bardziej o "długich rękach".
Starałem się obronić te "długie ręce". W tym kontekście bowiem chodzi o frazeologizm: "mieć długie ręce" = "mieć duże wpływy". Zgadywałem, czy czasem włoski oryginał nie zawierał idiomu? Sprawdziłem, jak to jest po angielsku (oczywiście zdaję sobie sprawę, że to nie najlepszy sposób weryfikacji). No cóż... w polskim przekładzie ginie pewna głębia, mianowicie sarkastyczny ton wypowiedzi Corto. Milner zabił kogoś, kto za dużo się o nim dowiedział? "Ten Milner ma wspaniałe maniery!". To brzmi znacznie lepiej. Polski przekład ma wprawdzie sens, ale jest jednocześnie przeróbką, przeinaczeniem. Po co tak naruszać oryginał? Czy jest jakiekolwiek uzasadnienie? Powiedziałbym, że więcej pracy jest przy tworzeniu własnych kwestii niż tłumaczeniu tak prostych zdań. Zresztą cała ta strona wygląda koszmarnie. Pierwszy kadr: w wersji angielskiej dymek skierowany jest na Corto, w polskiej – na Cayenne, uciekiniera z kolonii karnej. Trzeba się wykazać sporą inwencją, aby lejek dymka obracać w drugą stronę. Wynika stąd zabawna różnica między komiksem polskim a angielskim. W angielskim Corto w dwóch pierwszych kadrach mówi o dwóch nieżyjących osobach, trzeciej w więzieniu i angielskim adwokacie, który stał ponad nimi. Później Corto kontynuuje i dopowiada, że ów adwokat utworzył przestępczą sieć. W polskiej edycji to uciekinier mówi o dwóch trupach i angielskim adwokacie. Na to Corto: "Wiem" (+ ciąg dalszy już mniej więcej zgodny z angielskim przekładem). Czyli polska edycja zakłada, że doszło do dialogu, który w angielskim komiksie był monologiem. (Oczywiście w angielskiej wersji nie pojawia się słowo "wiem"). I znowu: można to przełknąć, a w trakcie czytania takie przeinaczenia są nie do wyłapania. Ale być może w oryginale uciekinier nie miał prawa wiedzieć o angielskim adwokacie (Corto dowiedział się o nim dopiero z cudzej korespondencji).
No tak... piąty kadr, a uciekinier pyta: "Czy ten adwokat nie nazywa się Milner?". Skąd by to mu nagle wpadło do głowy? W angielskiej edycji to pytanie ma sens: Cayenne usłyszał właśnie opowieść Corto i coś skojarzył. W polskim przekładzie Cayenne sam zaczyna mówić o "jakimś angielskim adwokacie", Corto mówi, że wie, o kogo chodzi, i nagle Cayenne zadaje pytanie: czy chodzi o Milnera? Jeszcze przed momentem nic nie kojarzył i wystarczyło, że Corto powiedział "wiem"? Bez sensu. Dalej: profesor Steiner mówi o "klubie dżentelmenów", ale w angielskiej wersji tylko o klubie, bez żadnych dżentelmenów.
Zresztą "kwiatków" jest więcej. Na ósmym kadrze mamy "twelve days" u Anglików, a u Polaków "dziesięć dni". Nawet tak proste rzeczy są schrzanione? To co tu jest dobrze? Ostatni kadr w PL zawiera dopisek: "Po kilku dniach w Bahii", którego nie ma w ENG.
Strona 35. pierwszy kadr. PL: "Jedną z was już widzieliśmy!". ENG: "They've already seen you!". No dwie odmienne kwestie! Ta ENG ma sens. Na stronie wcześniejszej karty pokazały bowiem, że brat Morgany zbliża się do domu. Stąd gdy Corto z bratem Morgany podchodzą pod dom, drzwi się otwierają, za nimi stoją dziewczyny i Corto mówi: "One już cię widziały!" (w sensie: dzięki magii wiedziały, że zaraz się zjawisz). Tak mi się przynajmniej wydaje. W każdym razie nie mogłem złapać już podczas czytania, co Corto miał na myśli, teraz po porównaniu z angielskim wydaniem ten sens chyba wyłapałem.
Więcej nie sprawdzam. Wielka szkoda, że tak się niszczy cudzą pracę. Mniejsza, że chodzi o pozycję uznaną, to bowiem niedopuszczalne w żadnym tekście. Błędy w tłumaczeniach najprostszych rzeczy (zamiast "dwanaście" to "dziesięć", bo zakładam, że to jednak Polacy się pomylili), przeinaczone kwestie, dymki przypisane innym osobom. A mimo tego lektura pyszna! I brak szans, że wyda to ktoś poważniejszy od Egmontu. No i cóż chyba trzeba kupować dalej te skopane wydania? Nie jestem aż tak biegły w angielskim, aby się cieszyć płynną lekturą. Ubolewam też nad tym, że wersje zagraniczne mają ciekawe dodatki, zdjęcia, teksty. Kurcze, wolniejsze tempo wydawania, więcej treści, tego bym sobie życzył.