Mnie KC znudzilo po kiludziesieciu stronach i odpuscilem. Dobrze,ze komiks nie byl moj bo zalowalbym wydanych pieniedzy.
Przeczytałem całość za jednym zamachem. Nie nudziło, a nawet wręcz przeciwnie. Parę razy miły dreszczyk przebiegł mi po plecach...
Wyraźnie widać, że komiks wpisuje się w ciąg "odbrązowiających" opowieści o herosach, ale autorzy wcale tego nie ukrywają. Na początku jest scena z pogrzebu, zacytowana z "Watchmen". jest to pogrzeb Wesleya Doddsa (Sandmana z "Sandman Mystery Theatre"), a potem nawiązań i cytatów jest coraz więcej....
Nie polecam, chyba ze dla grafy Rossa. Niemniej z Rossem jest tak,ze w wekszych dawkach meczy (przynajmniej mnie) ale to juz kwestia gustu.
Mnie też Ross męczy, bo jest zbyt bogaty w szczegóły, zbyt statyczny (wszelkie próby pogodzenia jego malowideł z komiksowymi symbolami ruchu, działania itp, zawodzą) i za bardzo fotorealistyczny. "Kingdom Come" wygląda jak spełnione marzenie, żeby zobaczyć cały album, skladający się z obrazków "jak na okładce". Ma ponad 200 stron i tylko z rzadka są to strony z całostronicowymi kadrami, więc może przyprawić o ból oczu.
Ale jest to album w którym ten sposób robienia komiksu ma więcej sensu niż w innych dziełkach Rossa. przede wszystkim jest tu sporo zabawy z wariacjami na motywach: portrety postarzałych superbohaterów, cała plejada superheroes nowej generacji (kim są, daje się wyczytać z ich wyglądów i kostiumów). Za samego posiwiałego Lobo z brzuszkiem dałbym Rossowi buzi.
Powiedziałbym, że jest to komiks wielokrotnego użytku - do szybkiego przeczytania, żeby zapoznać się z fabułą i do wielokrotnego przeglądania w celu odnalezienia kolejnych smaczków. Rzadko mam czas, żeby go przeglądać, więc do dziś znajduję w "Kingdom Come" coś nowego...