Odrzucać to może, ale raczej pewne następstwo - czyli zwyczajnie mówiąc moda. Majorsi wyczuli zmianę na rynku i pojawiło się mnóstwo zespołów z "The" w nazwie - podejrzewam, że wiele kapel szybko zmieniło nazwy żeby być bardziej trendy & cool. Denerwujący jest też image pięknych, rozczochranych młodzieńców w pomiętych marynarkach - a raczej było to fajne, dopóki wszyscy nie zaczęli tak wyglądać.
Ale ta muzyka wniosła spore odświeżenie i nareszcie ludzie przestali słuchać nu-metalowych potworów (ten nurt też wydał kilka fajnych zespołów, ale dziesiątki beznadziejnych epigonów). Kilka prostych riffów, chwytliwe melodie, piosenki rzadko przekraczające 3 minuty - można to polubić. Dzięki The Strokes inne ciekawsze zespoły, nagrywające dłużej miały szansę wypłynąć (np. The White Stripes). Inne z kolei, które w jakiś sposób można uznać za prekursorów, nadal są znane tylko wąskiemu gronu (The Liars, John Spencer Blues Explosion, Make Up, The Dandy Warhols).
Tzw. new rock revival to tak szeroka szufladka, że zaliczyć można zespoły czerpiące prosto z lat 60-tych, np. The Hives (wokalista wygląda jak skrzyżowanie Jaggera z Daltreyem), z dorobku Velvet Underground i innych nowojorskich zespołów, np. The Strokes, The Kills, Yeah Yeah Yeahs czy wspaniały Interpol. Ale jest też np. Kings Of Leon, którzy wyglądają i grają jakby przenieśli się z amerykańskiego Południa lat 70-tych.
Są też The Datsuns, których tępe riffy i swojego rodzaju prymiytwizm każe szukać inspiracji w AC/DC.
Nie mogę pominąć moich ulubieńcach z Black Rebel Motorcycle Club, którzy mimo, że są Amerykanami grają transowo i psychodelicznie, z dudniącym basem, inspirując się wyraźnie graniem z Wysp np. wczesnym The Verve czy Jesus & Mary Chain.
Nawet lata 80-te mają tu swoich reprezentantów: wskrzeszający patos i stroje suszarkowego metalu i stadionowe ballady a la Queen, czyli The Darkness czy kapela, o której wspomniał na początku Dinki, czyli The Killers - znakomite połączenie kiczowatych klawiszy, ostrych gitar i melodii niemal z new romantic - a pochodzą z Las Vegas!
Tak mniej więcej przedstawia się lista moich ulubieńców z tego nurtu (no, może nie przepadam za The Strokes i YYY, ale musiałem ich wymienić). Dla mnie to wspaniały hołd dla muzyki rockowej ostatnich 30, 40 lat. Zapewne większość tych zespołów wyda góra 2, 3 płyty i zostanie zapomniana, ale mi to nie przeszkadza.