Końcówka Elfena moim skromnym zdaniem nabiera sensu tylko wtedy, gdy
weźmie się pod uwagę symbolikę.... a mianowicie nieczynny zegar, który
nagle w cudowny sposób zaczyna działać...
definicja książkowa ---->
'..zatrzymany zegar jest wyrazem zmrożonych uczuć, najczęściej z powodu
straty bliskiej osoby lub separacji z nią.."
co w odniesieniu do anime pasuje jak ulał, nie sądzicie?
To prawda, że w serii fanservice widzimy na każdym kroku, jak chodźby
te słitaśne uszeczka/rogi, różowe włoski oraz fakt, że żeńska cześć
postaci lata sobie po ekranie bez odzienia wierzchniego...
irytuje mnie też strasznie zachowanie tego kolesia, przypomina mi Keitaro z Love
Hiny, który na każdej stronie lądował z głową w biuście, ewentualnie
między udami którejś z bohaterek.
Rozterki i problemy egzystencjonalne może są odrobinę naciągane, ale
nie przeszkadza mi to ani trochę. Ponieważ piszę tego posta, anime dało
choć trochę do myślenia, a to oznacza iż nie zapomniałam o nim tuż po
obejrzeniu ostatniego odcinka. Animacja jest śliczna, żywe, pulsujące
kolory... ...jednak myslę że seria nabrałaby więcej klimatu, gdyby
twórcy trochę stonowali te przejaskrawione barwy.... i ten czerwony
burgund krwi...nie znam się na anatomii, ale poodrywane kończyny wyglądają w
środku... jakoś nienaturalnie...przypominają mi salceson = ='
zastanawiam się, czy krew może tryskać na tak porażająca odległość, jak
to ma miejsce w niektórych scenach... brutalność bowiem w tej serii
pełni funkcje rozrywki... nie obrzydza, nie szokuje.... 10 z kolei
eksplodująca głowa; nurzające się w kałużach krwi kadłuby oraz
poćwiartowane członki wzbudzaj perwersyjny uśmiech na mojej twarzy
(tak...skrzywienie zawodowe, osobista dewiacja na punkcie
okrucieństwa). Wymieszanie gore z ckliwą romantyczną historią...nie
każdemu przypadnie do gustu...Elfen jest bardzo specyficzny, jeżeli nie
przekonasz się do niego od razu, lepiej porzuć oglądanie. To jest
seria, którą każdy kogo znam klasyfikuje od razu jako chłam lub cudo.
Od początku darzyłam sympatią Lucy... tak, preferuję złych bohaterów,
którzy bez mrugnięcia okiem pozbawiają życia... (podobał mi się
zwłaszcza jej głos...z reguły nie zwracam na to uwagi ale tym razem
świetnie pasował do charakteru postaci, jednak nie jestem w stanie
jakoś logicznie tego uargumentować). Kiedy Nyu przechodzi metamorfozę w Lucy, jest to od razu zauważalne, węższe, pełne nienawiści oczy... styl bycia i sposób chodzenia...Sadyzm, z jakim rozprawia się z przeciwnikami i chłodne wyrachowanie czyni z niej bardzo wyrazistą bohaterkę, mój typ, ot co. Kontrast do Nyu, która jest po prostu typową kawaii dziewuszką, nieustannie potrzebująca opieki, żeby się bidulce krzywda nie stała^^
Co do openingu.... jest genialny, wariacje na temat obrazów Gustawa
Klimta(którego malarstwo, tak na marginesie, ubóstwiam) było świetnym
pomysłem, nie spotkałam się nigdy wcześniej z czymś podobnym... muzyka
wpada w ucho, ale powtarzanie jednego kawałka aż do znudzenia może
skutecznie do niego zniechęcić.... jednakże pierwsze wrażenie było
bardzo pozytywne.... i budowany klimat...kościelny chórek nucący sobie
w tle 'kyrie elejson' a na ekranie rzeźnia.. niezłe.