Macias i Clayman reprezentują dla mnie dziwne podejście.
Ten pierwszy (tak przy okazji "ostatnio" nie wyklucza stwierdzenia "od ładnych kilku lat") widzi wpływ mangi na komiks amerykański od strony graficznej (w czym generalnie Amerykanie są świetni, doprowadzając czasami do przerostu formy nad treścią), neguje natomiast ten wpływ na scenariusz i konstrukcję bohaterów (gdzie Jankesi kilku sztuczek mogliby się jeszcze nauczyć), a przecież nawet tak na zdrowy rozum musi do niego dochodzić mechanicznie, bo popularność mangi w Stanach jest ewidentna. Ja rozumiem, że podwaliny w "temacie głębi" zostały położone przez wielkie tytuły z lat 80-tych, ale chyba nie koliduje to z dalszym rozwojem poprzez pozytywny wpływ komiksu japońskiego.
Clayman przedstawia wizję w stylu "dawno i nieprawda", a jeśli prawda, to tym gorzej. Pisząc wybiórczo o jednym z segmentów rynku amerykańskiego, czyni z Japończyków mentalnych najeźdzców, przez których banalni Amerykanie czytają teraz jeszcze banalniejsze komiksy, które z kolei na ich zmerkantylizowanym rynku będą już tylko dodatkiem do zabawek. Takie antyjapońskie i antyamerykańskie wystąpienie w jednym. Mogę pojąć, że dla Claymana najlepsze komiksy są w "el paso", ale czy to wystarczający powód, aby gdzie indziej dostrzegać tylko cechy negatywne?
Podsumowując, wydaje mi się, że panami kieruje ogólna niechęć do mangi.
Jakiś czas temu ja też przejawiałem lekceważący (lecz nie agresywny) stosunek do japońskich komiksów. Potem był "Akira", długo, długo nic, w końcu właśnie "Dragon Ball", "Dr. Slump" i nagle zaskoczyło.
A w amerykańskich komiksach zaczytuję się tak samo jak w japońskich.