Wiem, że się już kiedyś w tym topiku lansowałem, ale zainteresowanym chciałbym przypomnieć, że wciąż się bawimy na RPG Online w sesje Dark Heresy PBF (to takie info dla tych, którzy musieliby się cofnąć o kilkadziesiąt stron wstecz, żeby znaleźć moją kryptoreklamę).
Link do aktualnej sesji tutaj:
http://www.rpgonliner.fora.pl/warhammer-40k,4/witch-hunt,119.html
I raczcie wybaczyć, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby nie rzucić najnowszego fragmentu tej wstrząsającej historii, tak dla zachęty dla potencjalnych nowych graczy:- Bezmiar grzechów popełnionych przez tych bluźnierców budzi moją grozę – oznajmił Malcolm tonem tak przesadnie podniosłym, iż przez chwilę szczerze się obawiał, że redempcjonista go przejrzy i wyśmieje – Taka wieść sprawi mojej czcigodnej pani ogromny ból, ale ufam, że Dom Merides-Delacre pozostanie niezłomny w misji tępienia takich właśnie kultów. Nie ma prawa istnieć żaden święty ani święta, jeśli nie została wcześniej kanonizowana przez Synod.
- Chyba, że uzna to Czerwona Redempcja – ogłosił dumnie Malicant – Jeśli taka święta wywodzi się spośród naszego po trzykroć błogosławionego grona, wówczas niepotrzebne nam dekrety Synodu, by otaczać ją słuszną czcią.
No tak, pomyślał z przekąsem N’Gore, czegoś takiego mogłem się spodziewać. Któż inny mógłby być świętszy od Eklezjarchy jak nie ojcowie redempcjoniści.
- Musimy zniszczyć tego mutanta! – fanatyk ponownie zdawał się popadać w święte uniesienie, bo pryskające z jego ust kropelki śliny zwiększyły zasięg rażenia – Jeśli przyzwolimy, aby coś takiego stąpało po błogosławionej ziemi Imperium, sami popełnimy śmiertelny grzech zaniedbania. To musiał być jeden z Wybrańców Hettry!
Mechaniczne implanty Malcolma zaszczękały cichutko powtórnie kalibrując ostrość widzenia, bo przyglądający się rozbierającemu drugiego klanstera Havelocowi Metallicanin na dźwięk ostatnich słów fanatyka odwrócił raptownie głowę w jego stronę.
- Jesteś pewien, że Wybrańcy Hettry są mutantami? – zapytał agent przysuwając się mimowolnie bliżej redempcjonisty – Potwierdził to...
- Niech to szlag! – w słuchaweczce modułu łączności rozległ się zduszony okrzyk Dekaresa.
- Dek, co jest? – N’Gore sięgnął machinalnie po swojego Talona, doskakując do futryny drzwi wyjściowych habitatu i wyglądając ostrożnie na opustoszałą mroczną ulicę.
- Problem z zapasową amunicją – wyjaśnił Barabosa – Mamy trzy automatyczne karabiny, ale każdy jest innego typu. Ich magazynki różnią się wielkością od tych z naszych spluw, nie zdołamy ich użyć... chwileczkę... dobra, pociski prawie identyczne z tymi z Aleadów, minimalnie dłuższe, ale powinny się zmieścić w komorze... ale trzeba je będzie ręcznie poprzekładać do oryginalnych pustych magazynków z Doru. Od cholery roboty i to k***ewsko nudnej.
- Na razie nic nie przekładajcie – Malcolm pochodził z rozpalonych żarem manufaktur podziemi Gunmetal City i znał się na broni równie dobrze jak dwaj wchodzący w skład grupy wojskowi, toteż zrozumiał od razu jak wiele czasu kosztowałoby agentów skonwertowanie zdobycznej amunicji – Jeśli te gnaty są w dobrym stanie, zabierzemy je ze sobą, po jednym zapasowym na każdego z nas. Jak trzeba będzie, po wystrzelaniu własnych kul będziemy strzelać z nich. Jasne?
- Tak, Mal – potwierdził Barabosa – Jeszcze jedno. Pax przyjrzał się... niech będzie, że udom tych odstrzelonych drani. Nie mają żadnych tatuaży.
- Ten też – odezwał się podsłuc**jący radiową konwersację Mordeci, podnosząc się z klęczek i poświęcając całą swą uwagę zdobycznej pompkowej strzelbie zabranej jednemu z zabitych Purpuratów – Dam sobie głowę uciąć, że żaden z nich nie miał tatuaży.
- Jakich tatuaży? – zainteresował się Malicant – Tych, które oglądaliście u tej wszetecznej dziwki?
- Tak – potwierdził kiwnięciem głowy Malcolm, wciąż tkwiący przy futrynie drzwi i lustrujący wzrokiem ulicę, na której nie dostrzegał najmniejszego śladu pozostałego patrolu.
- Doświadczenie mi podpowiada, że to tatuaże związane z waginistycznym okultyzmem – oświadczył uczonym tonem Malicant. N’Gore przygryzł usta obawiając się, że ortodoks rozpoczyna kolejny wykład na swój ulubiony temat – Skoro nosiła go w miejscu intymnym, bez wątpienia stanowił znamię dla demona chcącego ją posiąść! Spółkowanie z nieczystymi istotami to zbrodnia tak ohydna, że ledwie mogę na głos wyrzec tak potworne słowa... wybacz, bracie – redempcjonista przerwał na chwilę wypowiedź i przytknąwszy wystawiony przez dziurę w kapturze język do szorstkiej ściany korytarza zaczął nim trzeć z całej siły po chropawym tynku – To pochuta, muchę zetcheć ten ohyhny szmah z moheho hesyka...
- Co wiesz na temat Wybrańców Hettry? – ponowił pytanie Malcolm, z grymasem niesmaku patrząc na popis ekstrawagancji fanatyka. Czego by nie powiedzieć na temat Malicanta, do kwestii pokuty pochodził z autentycznym żarem wiary, bo po brudnej szorstkiej ścianie spłynęło kilka kropli przemieszanej ze śliną krwi – Bracie, później będziesz się umartwiał, teraz gadaj.
- I niech powie, co wie o tym rytuale, o którym wspominali tamci bimbrownicy – w eterze odezwał się ponownie nasłuc**jący pilnie Dekares.
Redempcjonista przestał pocierać językiem o kaleczący delikatną tkankę kamień, splunął pod nogi Malcolma krwistą plwociną, uderzył parokrotnie pięścią pomiędzy oczy chcąc się najwidoczniej opanować.
- Co wiesz o Wybrańcach Hettry? – zapytał raz jeszcze N’Gore, tym razem głosem wibrującym nutą niecierpliwości i zdenerwowania.
- Ten mały robak, którego rozgrzeszyłem słusznym i sprawiedliwym cierpieniem twierdził, że ich plugawą świętą otacza krąg zaufanych zauszników, nazywających siebie Wybrańcami Hettry – Malicant mówił w dziwny sposób, trudny do zrozumienia zarówno poprzez obolały język jak i przepełniony wstrętem ton wypowiedzi – Widział ich wcześniej raz czy dwa razy, ale tylko z daleka, kiedy przynosili kultystom słowa ich boginki. Podobno to wielkie stwory, dziwacznie zdeformowane i zawsze zakapturzone, chowające swe oblicza przed tymi, którzy rzekomo nie są godni spojrzenia na ich pełną blasku chwałę... tfu, tfu... bracie, nie zdzierżę, muszę sobie wyciąć na piersiach krwawego Orła za to, że zmuszam się do wypowiadania tak odrażających rzeczy!
- Nie troskaj się, Malicancie – uniósł szybko ręce Malcolm – Kiedy już przekażesz nam wszystkie te straszne, ale niezbędne dla naszej pani wieści, sam tymi rękami i własnym nożem wytnę ci znak Orła, możesz mi wierzyć. Z prawdziwą przyjemnością pomogę zrealizować pokutny cel tak pobożnego człowieka, ale teraz nie przerywaj. Dla zbawienia dusz tych plugawców musimy wiedzieć wszystko, czego dowiedziałeś się przed nami!
Redempcjonista jęknął żałośnie, w jego błyszczących pod kapturem oczach pojawiły się szaleńcze iskry.
- Bracie, kiedy wykorzenimy ten wrzód zgnilizny moralnej i korupcji dusz, razem oddamy się oczyszczeniu bólem – oznajmił dźwięcznym głosem Malicant, nieco zbyt głośno jak na gust Malcolma – Będziemy się biczować i przebijać swe członki pobłogosławionymi ćwiekami, aby zesłane przez Boga-Imperatora cierpienie wymazało z naszych splugawionych umysłów wiedzę, którą tutaj posiedliśmy, dobrze?
- Och, oczywiście, bracie Malicancie – coraz bardziej oszołomiony towarzystwem redempcjonisty Malcolm miał wrażenie, że jego racjonalny umysł zaczyna się powoli osuwać w przeraźliwą otchłań czystego szaleństwa – Ku chwale Złotego Tronu będę cię biczował, a ty będziesz sobie przebijał członki, z członkiem włącznie, ale samoumartwianie musi zaczekać. Ten występny heretyk wspominał coś o bluźnierczym rytuale? Czy to ma coś wspólnego z powtórnym nadejściem Imperatora, którego oczekują Purpuraci?
- Kiedy o tym myślę, czuję piekielne płomienie trawiące mój umysł – wyrzucił z siebie Malicant – Podobno ze świętej ma się narodzić awatar Imperatora, poprzez którego nasz Pan zstąpi z powrotem na Terrę. To tak wstrętne, tak bluźniercze... tfu, tfu! – redempcjonista zaczął pluć pod nogi, trafiając co najmniej jeden raz w but nie dość szybko cofającego się N’Gore – Nic więcej nie wiedział, klnął się na wszystkie świętości, co samo w sobie było tak odrażającą profanacją, że musiałem mu obciąć język! Dla czystości naszych dusz, nie rozmawiajmy już o tym, bo przesłaniamy ciemnością zła umysły, a to może skazać nas na wieczyste potępienie! Poszukajmy lepiej tego mutanta i zabijmy go ku radości Imperatora!
- Mal, masz zamiar go posłuchać? – w eterze odezwał się cicho Dekares, słyszący wyraźnie słowa Malicanta, ale pozostający poza zasięgiem słuchu redempcjonisty – Co robimy? Siedzenie tutaj zbyt długo ściągnie nam na głowę kłopoty.
- Jestem za odwrotem – do prowadzonej przez komunikatory rozmowy włączył się Paxton – Przebijmy się przez kanały do Nagui i ściągnijmy posiłki, choćby przynajmniej kontyngent mundurowych Magistratum. Oni mają pancerki, a my tylko parę zdobycznych karabinów.