[size=10]Komiksy czytam kiedy najdzie mnie ochota i mam czas. Dlatego, niektóre czekają na swoją kolej dość długo (Prosto z Piekła). Mamy boom na rynku komiksów w Polsce, ale zasoby pieniężne nie są nieograniczone, dlatego ostrożnie wybieram serie jakie zaczynam kupować (bo jak kupować serię, to, jeśli nie długa, do końca).* I ostatnio częściej skreślam komiksy z listy "do kupienia" niż je dodaję. Co zatem sądzę o Skalpie tom 1 od Egmontu? [/size=10]Samo to, że zdecydowałem się napisać o tym komiksie kilka słów, może starczyć za recenzję. I być może zmobilizuje mnie to do częstszego pisania opinii o różnych komiksach, nawet jeśli dłuższy czas po premierze.
Do kupna tego tomu wystarczająco zachęciłoby mnie jedno zdanie z okładki: "Rezerwat Prairie Rose jest dla Skalpu tym, czym Baltimore dla The Wire" ale po przeczytaniu dwóch tomów Southern Bastards i do scenarzysty miałem kredyt zaufania. Pozytywne opinie z różnych stron dodatkowo zaostrzały apetyt. I na tomahawki przodków, blade twarze opisujące ten komiks miały rację. Arcydzieło to nie jest, póki co, ale na solidną ocenę bardzo dobrą zdecydowanie zasługuje.
Jason Aaron sprawnie łączy elementy w spójną całość i mimo, że filmy, książki etc. w tej konwencji widziałem wiele razy, to udaje mu się wycisnąć z niej maksimum, a posmaku świeżości dodaje miejsce akcji oraz postacie. Paru rzeczy od razu się można domyślić (
np. tego, że Gina jest matką Dashiella, albo, że ona, w sprawie tych morderstw sprzed lat wcale nie jest taka niewinna
) jednak wcale to nie przeszkadza i nie jest takie częste. Czytając miałem chęć poznawać co będzie dalej i nadal tak jest, w przeciwieństwie do takiego "Y", które skończyłem na 4 tomie TPB i poziom zainteresowania co będzie dalej w przypadku "Y" oceniam na "odrobinę", a w przypadku Skalpu "duże".
Bohaterowie są wyraziści, przyciągający uwagę i ciekawi. Wyjątkiem jest główny, Dashiell Zły Koń, zbyt prosto ciosany i jawiący się, póki co, jak nieślubne dziecko Arnolda Schwarzeneggera i Chucka Norrisa. Cytując Muhammada Ali z konferencji przed walką z George'm Foremanem: tak wredny, że sprawia, że lekarstwa chorują. Zapewne w świecie Skalpu w słowniku zamiast "badass" jest "bad horse". Może w kolejnych tomach nabierze głębi.
To co mi się podoba to wykorzystanie postaci i ustawienie na szachownicy wielu figur, z których każda ma określony wpływ na inną, a wynik rozgrywki jest niewiadomą. Nie ma dysproporcji w ich sile w tej rozgrywce.
Udanym zabiegiem jest odrobina mistycyzmu reprezentowana przez Catchera i jego postrzeganie świata (scena z Lincolnem Czerwonym Krukiem - świetne). Jest kilka minusów, jak np. odrobinę za dużo skakania w czasie [trzy godziny wcześniej, pięć dni wcześniej, znów godzina wcześniej itd.] ale to tylko drobna niedogodność bo nie jest aż tak trudno połapać się w retrospekcjach i wyznaczyć linię czasową. Minusem jest też potępianie białych za całe zło jakie spotyka Indian. Nie staram się tu uniewinniać kogoś, kto na uniewinnienie nie zasługuje, ale autor, jako nie-Indianin, mógłby dla równowagi dać jakąś w miarę pozytywną białą postać, bo ani Diesel, ani Agent Nitz ani mąż Carol takimi nie są. A zdanie wypowiedziane przez wodza Czerwonego Kruka o torturach indiańskich jest chyba jedyną sugestią, że niezależnie od koloru skóry, wszyscy ludzie noszą w sobie skłonność do zła, z którą powinni walczyć.
Rysunki Guery są lekko surowe ale bardzo pasujące, wg mnie, do całej historii, a Jock jako autor okładek do poszczególnych zeszytów, jak zwykle nie zawodzi.
Podsumowując, komiks wart przeczytania, wydany bardzo solidnie, podoba mi się takie wydanie w stylu Sandmana i w szkolnej skali tom 1 oceniam na 5/6. Aha, wprawdzie domyślam się, że 99,99% użytkowników forum.gildia.pl to ludzie dorośli, jednak na wszelki wypadek: w przypadku Skalpu znaczek "tylko dla dorosłych" nie jest tylko na pokaz i w przeciwieństwie do takiego Piotrusia Pana (moja prywatna opinia) rzeczywiście daje pojęcie co można znaleźć w środku, pod okładką.