Po przewertowaniu tamtych semic'ów obawiam się, że to tylko efekt nostalgii, a nie jakaś prawda... Trochę chyba mitologizujemy nasze wcześniejsze kontakty z tymi seriami.
W tamtym roku przeczytałem wszystkie Batmanowe Semici z tego okresu i według mnie nadal są to kapitalne rzeczy i biją na głowę wszystko co współcześnie wychodzi. Alan Grant skupiał się głównie na historiach zwykłych ludzi, Batman był tam tylko spoiwem. W jednym zeszycie autorzy potrafili zawrzeć więcej treści niż obecnie w całym trejdzie (sic!). Historie nie skupiały się tylko na bzdurnych nawalankach, do tego klimatyczne kolory, jeszcze przed tą całą komputerową rewolucją. Historie takie jak "Mroczny rycerz mrocznego miasta", "Szczurołap", "Anarch w Gotham", "Video-przemoc", "Ostatni Arkham" do dzisiaj są dla mnie wzorem tego jak się powinno robić komiksy z nietoperzem. Jasne, były tam też słabsze rzeczy, ale nigdy nie schodziły poniżej pewnego poziomu - może z wyjątkiem fabuł Chucka Dixona, który pisał raczej kiczowate historie (np. cały ten wątek z trzecim Robinem i Ghost Dragons).